poniedziałek, 30 czerwca 2014

Clarins Ever Matte Shine Control Powder Compact 03...

... czyli puder do twarzy, który okazał się świetnym bronzerem.


W moim życiu nadszedł moment, w którym brązer od W7 ukazał nieprzyzwoitą część dna, z czym naturalnie wiązała się konieczność rozejrzenia się za godnym zastępcą. Nie to, że był zły, w sumie z chęcią bym do niego wróciła, gdyby nie ogrom innych możliwości, który okazał się przytłaczający! Ideału szukałam prawie pół roku analizując recenzje, porównania, oferty i kolory i za nic nie mogłam się zdecydować na ten jedyny. W efekcie ostateczny wybór był całkowicie spontaniczny i odpowiadała za niego wyłącznie intuicja, czego w ogóle nie żałuję!


Wybór padł na puder od Clarins, który zrobił na mnie najlepsze wrażenie podczas wizyty w perfumerii przede wszystkim kolorem. A ten - 03, jak przystało na puder do twarzy, jest zupełnie matowy i naturalny. Odcień ciepły, ale bez pomarańczu - jest jasny i zaskakująco dobrze napigmentowany, dzięki czemu dobrze widać go na cerze, a przy tym trudno przesadzić.


Poza kolorem urzekła mnie świetna konsystencja - dobrze zmielony puder, który w kontakcie z palcami jest prawie kremowy. Aksamitny, gładki, łatwo się nabiera na pędzel i nie osypuje.

  

Niemałą przyjemnością jest też aplikacja, która nie sprawia najmniejszych problemów. Używałam do niego wielu typów pędzli i nakładałam na różne podkłady i każdą opcję łączył wspólny mianownik jakim był świetny efekt. Puder Clarins nakłada się bardzo łatwo, a  kolor można budować, jednak przede wszystkim świetnie się go rozciera. Doskonale współpracuje też z innymi kosmetykami jak pudry czy róże, a nałożony na kremowy brązer od Bourjois doskonale go utrwala i wzmacnia efekt.


Z kwestii mniej ważnych, ale jakże przyjemnych muszę wspomnieć o opakowaniu. Ogólnie stylistyka Clarins średnio do mnie przemawia, ale po otwarciu czerwonego pudełeczka byłam miło zaskoczona, bo moim oczom ukazało się minimalistyczne cudo.


Błyszcząca złota puderniczka z lusterkiem zapakowana była w intensywnie czerwony pokrowiec z weluru. Całość cieszy oko tak, że można zapomnieć jak źle taka gładkość reaguje na wszelkie odciski palców ;) Wysoka jakość samego opakowania oraz zamykania są oczywiste.


W opakowaniu mamy gąbeczkę oddzieloną od produktu plastikową nakładką, która nieźle sprawdziłaby się w przypadku poprawek w ciągu dnia, jeśli używamy produktu zgodnie z jego pierwotnym zastosowaniem. Codzienne używanie umila też zapach, który jest dla mnie delikatniejszą i miłą dla nosa wersją popularnych meteorytów. O ile zapach kulek jest dla mnie znacznie za mocny i przesadzony, tak w tym przypadku nie tylko mi nie przeszkadza, ale nawet zaczynam darzyć go sympatią.


To jeszcze sedno i wisienka na torcie, czyli efekt! a ten jak, nietrudno się domyślić, pasuje mi w 100%. Słowo klucz to oczywiście naturalność, której towarzyszy matowe, ale miękkie wykończenie. Nie mam też nic do zarzucenia trwałości. Produkt nie ściera się, a nawet nie traci koloru w ciągu dnia. Na koniec dodam, że z ciekawości zastosowałam go również w roli pudru i również w tej roli nie mam mu nic do zarzucenia.
 

Niestety za tą wielopłaszczyznową przyjemność trzeba zapłacić 35€, czyli około 140zł przy pojemności 10g, jednak dla mnie brązer jest jednym z produktów typu must have, więc w ogóle nie żałuję. 

Nałożony tylko pod kość

Z pewnością nietrudno było zauważyć, jak zadowolona jestem z tego produktu oraz że w pełni spełnił moje oczekiwania. W tej chwili zupełnie straciłam zainteresowanie wszelkimi brązerami, również popularnymi TheBalm czy Benefit, które kusiły mnie do tej pory najbardziej. 
Wam natomiast bardzo polecam ten kosmetyk oraz w przypadku poszukiwań idealnego brązera zainteresowanie pudrami dla ciemnych karnacji. 

A jaki brązer jest Waszym ulubionym?
Miłego tygodnia!

wtorek, 24 czerwca 2014

Kiko Cupcake 648

Moje paznokcie są obecnie w zaskakująco dobrym stanie nareście!!, więc zamierzam wykorzystać sytuację i pokazać Wam kilka lakierów, które zasiliły moje zbiory w ostatnim czasie.
I tak dziś najświeższa nowość, prosto z fantastycznego salonu Kiko w Marsylii, czyli lakier z kolekcji Cupcake w kolorze 648 - ananasek :)


Niestety lakiery z tej serii dostępne są tylko w salonach Kiko poza Polską i na stronie internetowej marki, a ich cena to 3,50 - 4,90€ w zależności od kraju.


Kolekcja Cupcake to lakiery piaskowe w pastelowych kolorach z dodatkiem matowych drobinek, które mają imitować posypkę na babeczce. Chociaż mogłoby się wydawać, że jest tego wszystkiego za dużo, to efekt końcowy jest raczej delikatny i stonowany. 


Lakier jest dosyć gęsty i przepełniony drobinkami, ale aplikacja nie należy do trudnych. Do pełnego krycia potrzeba 2 warstw, które wysychają już w 15 minut. Trwałość też na duży plus, bo dopiero po 3 dniach miałam lekko wytarte końcówki, ale przy tym kolorze w ogóle nie było tego widać. Lekkie odpryski zaczęły się 6tego dnia. Również zmywanie nie należy do najtrudniejszych. Wystarczy chwilę przytrzymać wacik nasączony zmywaczem, a potem trochę potrzeć i wszystko ładnie znika.

I zbliżenie na ekstra przesuszone dłonie... ma ktoś pomysł jak sobie z tym poradzić?
Mnie się bardzo podoba kolor, ciekawy efekt i oczywiście piaskowe wykończenie, a niezła trwałość sprawia, że jest jednym z moich wakacyjnych ulubieńców :)

A jakie jest Wasze zdanie? Hot or not?


niedziela, 22 czerwca 2014

Podkład mineralny bareMinerals Original

Produkt bareMinerals Original jest moim pierwszym podkładem mineralnym i pomimo tego, że używam go już od prawie dwóch miesięcy, to wciąż budzi we mnie mieszane uczucia. Moje zdanie na temat tego produktu nie jest jednoznacznie, ale faktem jest, że mimo upływu kolejnych tygodni w ogóle się nie zmienia i ciągle nie do końca wiem, co o nim sądzić, dlatego też zdecydowałam się napisać ten post już teraz. Post wyszedł długi, więc dla tych, co nie lubią dużo czytać pogrubiłam najważniejsze informacje ;)



Z dwóch dostępnych wersji (podstawowej i matowej) wbrew moim preferencjom wybrałam tą pierwszą, ponieważ matowa zbiera same negatywne recenzje i zaniża ocenę podstawowej na wizażu. Mój kolor na lato to W20 Golden medium, czyli typowy żółtek do cer ciepłych, oliwkowych, który przy dużym nasyceniu koloru jest miodowy i nienaturalny. Oczywiście producent oferuje nam również gamy neutralną i zimną różową.
Za opakowanie zawierające 8g produktu zapłaciłam 28€ w niemieckim Douglasie, ale można go też kupić w Polsce, chyba w Sephorze, za około 120zł.


O ile nie lubię pisać o opakowaniach, bo zwykle wszystko widać na zdjęciach, tak to zasługuje na osobny akapit. Samo opakowanie cechuje wysoka jakość wykonania, ale prawdziwym hitem jest dozownik i jego zamykanie. Podkład wysypujemy przez 4 dziurki, które są idealnej wielkości, a do tego po użyciu możemy je skutecznie i łatwo zamknąć. Lubię produkty sypkie, zwłaszcza pudry, ale chyba po raz pierwszy rzeczywiście przypadło mi do gustu opakowanie tego typu.


Konsystencja jest ciekawa i zupełnie inna, niż się spodziewałam. Oczywiście podkład jest w formie sypkiej, drobno zmielony, ale nie jest suchy i nie przypomina pudrów wykańczających. Dla mnie ta konsystencja jest jakby wilgotna, jedwabna, wydaje się być nasączona olejkiem, a przy aplikacji zachowuje się bardziej jak podkład płynny niż sypki. To na plus.


Niemałym problemem okazała się aplikacja, która nijak się ma na przykład do aplikacji podkładu w kompakcie Shiseido. Ze względu na tą wilgotność podkład nakłada się dość specyficznie i łatwo nim o plamy. Obecnie najlepiej mi się go aplikuje suchym pędzlem jak ten na zdjęciu powyżej lub lekko wilgotnym Beauty Blenderem, jednak w obu przypadkach potrzebowałam nabrać wprawy, bo pierwsze podejścia zajmowały mi bardzo dużo czasu, a efekt nie był zadowalający. Totalną porażką okazało się natomiast użycie wilgotnego pędzla - uzyskałam plamy w miejscu przyłożenia, które rozmazywały się i ścierały przy każdym jego ruchu. Dlatego też całokształt aplikacji oceniam na minus.


Najważniejszy jest jednak efekt końcowy, na który wpływa kilka punktów, więc może po kolei.
Krycie jest ok - lekkie do średniego - można je stopniować, ale tak do dwóch warstw. Plus
Dobrze nałożony podkład świetnie stapia się z cerą, co daje całkiem naturalny efekt. Plus
Bez względu na to, jakiej bym bazy nie użyła bareMinerals mniej lub koszmarnie podkreśla mi pory i suche skórki o których nawet nie miałam pojęcia... Na szczęście widać to tylko z bliska, ale jednak Minus
Podstawą dla niego jest odpowiednia baza i w tej roli na szczęście sprawdził się mój krem z filtrem LRP, w przeciwnym wypadku efekt jest tragiczny. Pory są jeszcze bardziej podkreślone, podkład rozkłada się nierównomiernie, tworzy plamy, a kolor jest zróżnicowany na całej twarzy. Podobny problem jest także z korektorem, który zwykle jest wilgotniejszy niż reszta skóry, co skutkuje plamami i intensywniejszym kolorem. Nie wyobrażam sobie też nałożyć korektora na podkład, więc pozostaje tylko opcja z dokupieniem korektora mineralnego, a na to nie mam ochoty, więc zdecydowanie Minus
Na koniec jeszcze wykończenie. Z jednej strony całkiem naturalne, delikatne rozświetlające i pięknie wyglądające, ale w cieniu. W słońcu wychodzą z niego metaliczne srebrne drobinki, które dają efekt rozświetlającej tafli na całej cerze, na szczęście i to widoczne jest głównie z bliska, ale przede wszystkim, kto wpakował zimne rozświetlenie do podkładu o ciepłym kolorze?!
Ogólnie efekt jest na plus, ale nie z odpowiednią bazą, aplikacją i nie z bliska ;)
Na szczęście moja cera bez podkładu prezentuje się z bliska dużo lepiej...
Plus piękne zadrapanie z nocy :/

Wychodzi na to, że głównie na niego narzekam, a to jeszcze nie koniec, bo pora na omówienie trwałości. Tak więc trwałość tego podkładu jest świetna i spokojnie wytrzyma cały dzień w niezmienionym stanie na cerach normalnych i suchych, ale na mojej potrzebuje po kilku godzinach bibułki. Jest jednak wielkie ale. Owszem trwałość jest świetna, nawet w upałach, ale tylko wtedy, gdy nawet w najmniejszym stopniu go nie dotykamy. Jedno użycie chusteczki zupełnie ściera go z okolic nosa, a podobny efekt można uzyskać na przykład ściągnięciem bluzki. Tutaj Plus i Minus
Dodam jeszcze, że w ogóle nie współpracuje z żadnym pudrem, a próbowałam chyba 4 różnych - każdy z nich skracał jego trwałość do max 2h, po których cała twarz błyszczała mi się jak po świeżej porcji olejku. I tu z jednej strony Plus, bo on pudru nie potrzebuje, ale z drugiej Minus, bo nie ma możliwości zmatowienia go.

Pozytywny efekt widać dopiero z daleka

Podsumowując moje narzekanie:
Używam tego podkładu praktycznie codziennie od ponad miesiąca i moim zdaniem ma on dużo dużych wad, o których mogłyście przeczytać wyżej, ale mimo to go lubię. Dobrze nałożony prezentuje się bardzo ładnie i naturalnie, zwłaszcza jeśli nie przyglądamy się z bliska ;) Jeżeli go nie ruszam, to wytrzymuje na cały dzień po jednym użyciu bibułek. Poza tym świetnie współpracuje z kremowymi produktami do konturowania. Na koniec w ogóle nie obciąża cery, nie czuć go w ciągu dnia oraz oczywiście nie zapycha i nie wysusza.

I jeszcze jedno z miną :D

Czy polecam? Może być to zaskakujące, ale tak. Ten produkt zbiera bardzo dużo świetnych opinii i w moim przypadku może to być pewien konflikt na linii rodzaj cery - rodzaj produktu, a mimo to go lubię. Świetnie się sprawdza na lato, czy nawet na siłownię. Nie polecam jednak kupować go w ciemno - lepiej poprosić konsultantkę w perfumerii o nałożenie go na twarz i ponosić cały dzień, a dopiero potem podjąć decyzję.

Jakie jest Wasze zdanie o produktach mineralnych? Możecie mi polecić jakąś inną dobrą markę?

Na koniec ostatnie ale, które nie ma nic wspólnego z samym produktem. Znalazłam jego reklamy sprzed wejścia na rynek, w których przedstawiany jest jako produkt, który świetnie działa na cerę i nawet można w nim spać. Nie podoba mi się szerzenie takich pomysłów, ponieważ w czasie demakijażu pozbywamy się nie tylko kosmetyków, ale też wszystkich zanieczyszczeń z całego dnia, oraz kosmetyków niemineralnych, o czym producent zdaje się zapominać promując takie idee :/

piątek, 20 czerwca 2014

Regenerum - regeneracyjne serum do paznokci

Niedawno okazało się, że moja tubka serum do paznokci już dobija dna, więc najwyższa pora na recenzję. I tak dzisiejszym bohaterem zostało - tak jak w temacie - Regenerum Regeneracyjne serum do paznokci.


Nie wiem jak teraz, bo nie mam kontaktu z polskimi mediami, ale jeszcze przed moim wyjazdem reklama tego produktu atakowała mnie z każdej strony, zwłaszcza w radio. Jako że ja przewrotne stworzenie jestem, to im więcej o nim słyszałam, tym bardziej się zniechęcałam. Dałam się jednak zainspirować i zaczęłam olejowanie paznokci na własną rękę. 


Olejowanie przynosiło świetne efekty, ale po około miesiącu wypaliłam się i najzwyczajniej nie chciało mi się wcierać olejków codziennie, a tym bardziej kilka razy dziennie i dlatego zdecydowałam się na Regenerum.


Największą zaletą tego produktu jest jego opakowanie, czyli mała tubka zakończona pędzelkiem. W dowolnej chwili delikatnie ściskamy i w ciągu minuty malujemy wszystkie paznokcie lub tylko skórki. Efekty są natomiast dokładnie takie same jak przy innych olejkach (u mnie były to apteczne rybki) - paznokcie są nawilżone, odżywione, twardsze i bardziej elastyczne, czyli jak najbardziej na plus.


Cena jest średnia, bo bez promocji kosztuje około 15zł za opakowanie zawierające 5ml produktu. Ok, niby jest wydajne, ale rybki przelewane do buteleczki z lakieru kosztowały około 10zł, a pojemność była wielokrotnie wyższa.

Paznokcie były w naprawdę słabym stanie ;)
Zatem czy warto? Jeśli zależy Wam na intensywnej kuracji paznokci olejkami, to moim zdaniem lepiej zdecydować się na zwykłe oleje (na przykład oliwa i olej rycynowy) i używać ich nawet kilka razy dziennie przez około miesiąc, a efekty będą z pewnością lepsze niż po tym produkcie. Regenerum warto jednak kupić jako podtrzymanie kuracji oraz produkt do skórek. Świetnie się też sprawdzi dla osób, które nie mają cierpliwości lub nie są zbyt systematyczne. Ja go doceniam wyłącznie ze względu na świetny sposób aplikacji, dzięki któremu można go mieć ze sobą nawet w torebce i bezproblemowo użyć w każdej chwili.

Skusiłyście się na ten produkt? A może miałyście któryś z pozostałych z linii Regenerum? Z chęcią poczytam opinie o ich kremach oraz serum do rzęs :)

Na komentarze z poprzedniego postu odpowiem najwcześniej jutro, ponieważ ostatnie dwa dni zajęło nam plażowanie i pakowanie - dziś powrót do Niemiec. Jednak prawdopodobnie po miesiącu wracamy z powrotem do Francji, a w między czasie odwiedzę Polskę, więc cieszę się, że wracamy. No i lubię pakowanie ;)

wtorek, 17 czerwca 2014

Loreal Caresse 702 Tickle Me Pink

W ostatnim czasie na blogu ukazywała się głównie pielęgnacja ze względu na łatwiejszą prezentację, ale absolutnie nie znaczy to, że zrezygnowałam z makijażu. Wręcz przeciwnie - nazbierało mi się trochę kolorówki, którą intensywnie testowałam przez ostatni miesiąc i tym samym nadszedł czas prezentacji. Zacznę od czegoś delikatnego, czyli pomadki do ust od Loreal z serii Caresse w kolorze 702 Tickle Me Pink.


 Od Producenta:
Baume Caresse to najnowszy balsam do ust od L`Oréal Paris. Dzięki niemu usta będą miały świeży, promienny i żywy kolor. Lekka konsystencja ułatwia aplikację, nawet bez lusterka! Po nałożeniu usta są nawilżone, miękkie, ale nie sklejają się. Efekt jest naprawdę interesujący - usta choć zabarwione kolorem i nabłyszczone, zachowują swoją naturalną fakturę.


Swój egzemplarz kupiłam we Francji w cenie około 8€, a w Polsce najlepiej ją kupić w jednej z popularnych drogerii internetowych, gdzie ceny wahają się w okolicach 15zł. Nie wiem jak z dostępnością w drogeriach stacjonarnych, ale tam i tak cena będzie zbliżona do francuskiej.
Na wyróżnienie zasługuje już samo opakowanie, które charakteryzuje wysoka jakość wykonania i materiałów - jest mocne, wytrzymałe i przyjemne dla oka oraz bez najmniejszego uszczerbku zniosło wielodniowy pobyt w torebce.


Efekt po jej nałożeniu to naturalne rozświetlenie, które moim zdaniem sprawia wrażenie mokrych, dobrze nawilżonych ust. Pomadka jest bardzo miękka i jakby topi się w kontakcie z ustami, dzięki czemu świetnie się ją aplikuje, ale przy tym nie ma problemu z łamaniem się lub roztapianiem. Po nałożeniu na usta w ogóle jej nie czuć, zostaje jedynie miękkość, lekkie nawilżenie i poślizg i absolutnie nic się nie klei.

Po godzinie od aplikacji

Odcień 702 to jasny dziewczyński róż, który przypomina mi gumy do żucia dla dzieci. Niestety pomadka jest bardzo delikatna i transparentna i na moich ustach nie widać jej koloru, a jedynie błysk i delikatną poświatę. Z pewnością dużo lepszy efekt można uzyskać przy ciemniejszych kolorach, a ten jest jednym z najjaśniejszych.

W pełnym słońcu, przy ponad 30st ;)

Jeśli chodzi o nawilżenie, to na początku rzeczywiście jakieś jest, ale absolutnie nie zastąpi ona porządnego balsamu. Trwałość jest zaskakująco dobra jak na tak lekki produkt i na moich ustach bez problemu wytrzymuje 4 godziny, o ile w tym czasie nie jem i raczej nie piję. Niestety pod koniec tego czasu czuję ściągnięcie i lekkie przesuszenie ust, chociaż na powierzchni dalej wszystko wygląda ok. Nie uważam tego jednak za najmniejszą wadę, ponieważ popularne Maybelline Color Whisper koszmarnie wysuszają moje usta już zaraz po aplikacji i nie jestem w stanie ich używać bez Carmexa. 

Jakie jest Wasze zdanie na temat koloryzujących balsamów do ust i jaki jest Waszym ulubionym?

niedziela, 15 czerwca 2014

Wibo Candy Shop

Witajcie!
Ostatnio pogoda nas rozpieszczała - codziennie błękitne niebo, ani jednej chmury i temperatury powyżej 32 stopni, co w połączeniu ze sporą wilgotnością powietrza ograniczyło moją aktywność do absolutnego minimum... Tym samym zamieniłam laptopa na plażę, a blog na kąpiele w morzu, stąd moja zaskakująco długa nieobecność. Wraz z deszczem przyszła jednak pora na powrót, a na pierwszy ogień idą piaskowe lakiery do paznokci z kolekcji Candy Shop od Wibo, które noszę na paznokciach już od dawna i nadal nie zamierzam z nich rezygnować.


Ogólnie uwielbiam lakiery piaskowe, ale tylko te o wykończeniu betonowym lub przepełnione drobinkami różnej wielkości. W przypadku Wibo mamy strukturę czystego matowego piasku, która po wyschnięciu przypomina kolorowy betonowy murek.


W skład cukierkowej kolekcji wchodzą 4 kolory, a trzy z nich pojechały ze mną na wakacje jako absolutny must have w kategorii paznokcie.

W słońcu

Wszystkie lakiery z kolekcji Candy Shop mają piękne, intensywne kolory - niby nic nowego, a jednak ich odcienie i nasycenie przykuwają wzrok. Do tego świetnie wyglądają z opaloną skórą zarówno na dłoniach jak i stopach.

Jeszcze jedno w słońcu

Kolory, które mam na paznokciach, to:
Nr 1 - intensywna brzoskwinia
Nr 3 - mocny róż / fuksja
Nr 4 - fiolet / lawenda
poza nimi dostępny jest jeszcze kolor nr 2, który z pewnością dołączy do kolekcji gdy tylko wrócę do Polski ;)

I w cieniu

Na wszystkich paznokciach mam 2 warstwy lakierów, które wystarczą do pełnego krycia, a do tego bardzo szybko schną. Na płytkę nałożyłam odżywkę, po 5 - 10 minutach pierwszą warstwę lakieru, po kolejnych mniej niż 10 kolejną i w ciągu następnych 15 minut wszystko było suche, co jak dla mnie jest świetnym efektem.
Na pochwałę zasługuje też trwałość. Manicure ze zdjęcia mam na paznokciach już 5ty dzień, a jedynie końcówki są nieznacznie i prawie niewidocznie starte. Gdyby jednak przetarły się bardziej, to wystarczy dołożyć kolejną warstwę lakieru, odczekać kilka minut i manicure wygląda jak nowy.

btw paznokcie są po drugim porządnym skróceniu - są dużo mocniejsze i prawie się nie rozdwajają
aczkolwiek ktoś z Was miał chyba rację - albo włosy albo paznokcie :(


Ich cena to ok. 7zł za buteleczkę, do kupienia oczywiście w Rossmannie.
Dla mnie są to idealne lakiery na lato - trwałe, łatwe w użyciu i o pięknych kolorach, dlatego też polecam je każdemu, kto lubi taki rodzaj wykończenia :)

Skusiłyście się już na lakiery z tej kolekcji? Który jest Waszym faworytem?
A dla tych, co nie lubią piasków Golden Rose ma bardzo podobne lakiery w seriach Rich Color oraz proteinowej, ale zostały w domu ;)

piątek, 6 czerwca 2014

Bourjois Bronzing Primer

Zaraz po przyjeździe do Francji a minęły już 4 tygodnie! pokazywałam Wam pierwsze wcale nie takie małe zakupy. Od tego czasu regularnie używałam większości produktów i dziś nadeszła pora, żeby przedstawić my precious, jakim stała się baza brązująca marki Bourjois, która była na mojej chciejliście już od bardzo dawna.
Przy okazji przyznam się, że uwielbiam brązery! i chociaż używam ich dopiero od ponad roku, to jest to jeden z moich ulubionych kosmetyków :)


Bronzing primer jest z założenia bazą, którą możemy stosować na całą twarz, ale ja używam jej tylko jako bronzera do konturowania i ocieplenia cery. W porządnym plastikowym opakowaniu utrzymanym w stylistyce charakterystycznej dla linii brązującej Bourjois otrzymujemy 18ml produktu w postaci musu, trochę przypominającego piankę. Jego cena oscyluje w okolicy 12€ i z tego co wiem, nie jest on dostępny w Polsce.


Podobnie jak większość użytkowniczek używam Primer'a jako kremowego produktu do konturowania twarzy i chociaż jest to mój pierwszy kosmetyk tego typu, to jestem z niego bardzo zadowolona. Nakładam go zawsze na podkład, przez przypudrowaniem, które moim zdaniem jest konieczne - w przeciwnym wypadku baza jest bardzo plastyczna i w każdej chwili można ją przez przypadek zetrzeć. 


Aplikacja bazy jest bardzo prosta, o ile miałyście już kontakt z produktami kremowymi, w przeciwnym razie dobrze jest użyć ją po raz pierwszy gdy macie więcej czasu na zabawę i próby. Sama aplikuję ją Beauty Blenderem którego drugą stroną nałożyłam wcześniej podkład lub pędzlami przeznaczonymi do podkładów, najlepiej typu duo fiber. Ze względu na bardzo miękką i delikatną konsystencję zawsze przed nałożeniem jej na twarz dotykałam pędzlem wierzchu dłoni, żeby ściągnąć z niego nadmiar produktu, a tym samym ułatwić rozcieranie.


Baza / brązer bardzo dobrze się aplikuje i rozciera również ściera jeśli przesadzimy, a efekt można stopniować. Pigmentacja, podobnie jak podatność na blendowanie, są niewątpliwymi plusami, dzięki czemu łatwo o delikatny i  naturalny efekt - bez plam i nierówności w kolorze. Najlepszym określeniem dla wykończenia jest naturalność. Nie ma tu drobinek ani jako takiego rozświetlenia w ogóle, ale nie jest to też mat, czy po prostu satyna. Jeżeli nałożę ją z umiarem i sprawnie rozetrę, to efekt jest właśnie naturalny, a ingerencja kosmetyku niezauważalna.


Bronzing Primer'a używałam z różnymi podkładami - zarówno tymi nawilżającymi / rozświetlającymi, zastygającymi tylu long lasting, jak i z podkładem mineralnym i w każdym przypadku produkty dobrze ze sobą współpracowały. Idealnie też współpracuje z płynnym rozświetlaczem i taki zestaw obecnie regularnie gości na moich policzkach. Nie mam problemów z nałożeniem, roztarciem ani trwałością konturowania, która zależała wyłącznie od duetu podkład + puder. Sama baza po przypudrowaniu nie ścierała się ani nie traciła na intensywności przez cały czas noszenia makijażu.

I teraz widzę, że zdjęcia zrobiłam przed wykonturowaniem całej twarzy,
więc brązer mam tylko pod kością policzkową... ;)

Sam kolor jest... taki jak widzicie na zdjęciach ;) Moim zdaniem jest bardzo naturalny i uniwersalny, chociaż oczywiście daleko mu do sinego różu Taupe z NYX ale któremu produktowi nie jest?. Produkt Bourjois jest bazą pod makijaż do całej twarzy, która ma dawać efekt lekkiej naturalnej opalenizny, więc nie ma co oczekiwać typowo zimnych szarych odcieni. Dla mnie jest to lekko ciepły brąz, który z pewnością sprawdzi się do jasnych i średnich karnacji, ale na zimnych może wyglądać pomarańczowo. U mnie dobrze się sprawdza do konturowania i wydaje mi się, że wygląda to bardzo dobrze, a przede wszystkim naturalnie, ale to Wy musicie ocenić ;)

Na koniec jedno w ciepłym świetle
z mokrymi włosami i przymulonymi oczami ;)

Podsumowując nie jest to produkt dla każdego, bo kremowa formuła może odstraszać, ale moim zdaniem jest ona na lato lepsza niż wszelkie suche konsystencje. Sam Bronzing Primer jest świetnym produktem, który polecam każdemu, kto ma ochotę spróbować takiej formuły i nie tylko. Jak mogłyście zauważyć w recenzji przeważa słowo naturalność i jest ono najlepszym podsumowaniem.
Nawiązując jeszcze do bardzo popularnego bronzera tego typu od Chanel - ja i moja ciekawość jesteśmy zaspokojone i chociaż bardzo polubiłam ten produkt, to na razie nie czuję potrzeby na więcej i Bourjois w zupełności mi wystarcza. Oczywiście gdy zrezygnowałam z Chanel to zaprzyjaźniłam się z brązerem od Clarins, ale o tym już niedługo ;)

środa, 4 czerwca 2014

Małe Francuskie Rozdanie

Celem czy też założeniem tego rozdania, jak i wszystkich poprzednich jest podzielenie się z Wami moimi prywatnymi odkryciami i hitami, ale głównie takimi, które w Polsce są niedostępne albo też trudne do zdobycia. Dlatego też bez zbędnych wstępów zapraszam Was na małe rozdanie o tematyce francuskiej, z kosmetykami, które są dla mnie kosmetyczną esencją Prowansji.


Esencją tą są dla mnie przede wszystkim mydła i kosmetyki naturalne oraz wszelkie dermokosmetyki. Na markecie, w perfumeriach, dziale kosmetycznym Carrefoura czy też aptece mogłabym spędzić pół dnia, ale nie o tym ;) Dlatego też w tym rozdaniu przygotowałam dla Was coś w tym klimacie, co pozwoli jednej z Was zasmakować namiastki otaczających mnie kosmetycznych cudów
 

Do zgarnięcia jest 5 produktów oraz trochę próbek i miniatur, a te najważniejsze to:
- duże opakowanie czarnego mydła Savon Noir
- szampon w kostce Ma Provence do włosów normalnych
- zestaw miniatur nowej linii Lierac
- oraz dwa mydełka - jedno z marki Ma Provence, a drugie lawendowe noname 
poza tym jest też miniatura odżywki Nectar of Nature, próbki perfum, miniatura kremu Vichy czy perfumowany balsam do ciała Diesel oraz przygotowane przeze mnie odsypki pudrów MAC czy czyścika Lush, ale to wszystko widać na poniższym zdjęciu.
Oczywiście wszystkie kosmetyki są nowe i nieużywane, poza odsypkami, które pochodzą z produktów, które sama używam.


Zasady podobnie, jak zawsze:
- trzeba być publicznym Obserwatorem bloga Kosmetyczka Inżynierki
- +2 losy dla top Komentatorek
+1 los dla Obserwatorów którzy dołączyli przed rozdaniem
- +1 los za dodanie Kosmetyczki Inżynierki do blogroll'a
- +2 losy za baner rozdaniowy na Waszym blogu

Możecie też napisać, jaki makijaż lub tylko jeden kosmetyk jest Waszym ulubionym na lato :)

Chętnych proszę o uważne zapoznanie się z regulaminem, a następnie zgłoszenie się komentarzem pod tym postem wg schematu:
Obserwuję jako:
e-mail:
Obserwator przed rozdaniem: nie / tak 
Dodanie Kosmetyczki Inżynierki do blogroll'a: tak / nie
Banner o rozdaniu: nie / tak + link
Mój ulubiony makijaż / kosmetyk na lato to:
Rozdanie rozpoczyna się dziś 4go czerwca 2014 i trwa do końca miesiąca.
Regulamin:
1. W losowaniu mogą brać udział wyłącznie osoby będące publicznym Obserwatorem bloga Kosmetyczka Inżynierki
2. Każdy Obserwator, który dołączył do mnie przed postem o rozdaniu dostaje dodatkowy +1 los, a ja przed każdym losowaniem robię listę dotychczasowych publicznych Obserwatorów bloga
3. Każdy, kto przestanie obserwować po rozdaniu nie będzie mógł brać udziału w kolejnych*
4. Fundatorem wszystkich nagród na blogu jestem ja i / lub Mężczyzna (:*) 
5. Wyniki losowania ogłoszę w ciągu 3 dni od jego zakończenia w osobnym poście na blogu oraz wyślę do zwycięzcy maila z informacją i prośbą o adres do wysyłki, na odpowiedź na maila czekam 3 dni, później powtarzam losowanie
6. Rozdanie (o ile nie będzie podane inaczej) odbywa się na terenie Polski
7. Zgłoszenie się do rozdania oznacza, że zapoznaliście się z Regulaminem
8. Przed każdym losowaniem sprawdzę poprawność informacji podanych w zgłoszeniu (czyli obecność ewentualnych banerów o rozdaniu oraz czy faktycznie jest się Obserwatorem)*
9. Podczas losowania biorę pod uwagę tylko poprawne zgłoszenia z komentarzy opublikowanych do północy ostatniego dnia rozdania
10. Do konkursu nie stosuje się przepisów ustawy z dnia 29 lipca 1992 r. o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 Nr 4 poz. 27 z późniejszymi zmianami).
 
Tym, którzy dobrnęli do końca chciałabym bardzo podziękować za to, że jesteście ze mną. Za to, że wchodzicie, czytacie i przede wszystkim komentujecie :) 
 
Powodzenia!! 

wtorek, 3 czerwca 2014

Moje TOP 5 kosmetyków naturalnych - część 5 - Savon Noir

Uff dobrnęliśmy do końca, czyli do ostatniego produktu naturalnego z mojej listy TOP 5. Ostatnie miejsce absolutnie nie oznacza, że produkt ten jest ze wszystkich dotychczasowych najsłabszych, a przypadło ono kosmetykowi znalezionemu przez przypadek (Mężczyzna wziął go za miód w dziale z kosmetykami ;)), jakim jest kolejne naturalne mydło, tym razem czarne - z oliwek, czyli Savon Noir.


Savon Noir możemy dostać już w większości sklepów z naturalnymi kosmetykami w najróżniejszych cenach (te ze zdjęcia 3 i 10€) oraz o różnych składach. Najlepsze, najnaturalniejsze i najskuteczniejsze egzemplarze to te, które zawierają wyłącznie olej z oliwek i ewentualnie wodę. 


Do tej pory używałam dwóch mydeł, które widzicie na zdjęciach. Wersja plastikowa kupiona jest na francuskim markecie od pana, który sprzedawał również inne mydła, naturalne gąbki czy świeże przyprawy - taka uliczna budka z naturalnymi kosmetykami i nie tylko. Szklana wersja pochodzi natomiast z francuskiego Carrefoura i wzbogacona jest między innymi o olejek z eukaliptusa.


Ogólne przeznaczenie czarnego mydła to oczywiście oczyszczanie połączone z peelingiem enzymatycznym. Nie jest to jednak po prostu oczyszczanie czy delikatny peeling enzymatyczny przypominający te drogeryjne. Mój pierwszy kontakt z mydłem ze szklanego słoiczka zakończył się podrażnieniem i przesuszonymi skórkami, a nawet sporym strupkiem przy nosie... Do tego cera była mocno ściągnięta i lekko przesuszona... A wszystko to po 5 minutach na suchej oczyszczonej cerze! Brzmi strasznie prawda? Ale to nie jest tak, jak wygląda ;) Wina była po mojej stronie i teraz wszystko jest już ok, a nawet lepiej.


Obecnie żadne z tych mydeł nie powoduje u mnie podobnych efektów jak za pierwszym razem, a stosuję je regularnie zarówno do twarzy jak i ciała. Z jednej strony moja cera odrobinę się przyzwyczaiła, ale przede wszystkim największą różnicę przyniosły umiar i rozwaga. Teraz jeśli robię sobie peeling enzymatyczny przez zostawienie mydła na twarzy, to wcześniej ją zwilżam, dzięki czemu całość jest rzadsza i delikatniejsza. Poza tym używam go do normalnego mycia twarzy po demakijażu, zamiennie z mydłem Aleppo. 


Mydło można też stosować jako maseczkę / peeling na całe ciało, ale ja zamiast cierpliwości mam wannę, więc po prostu nakładam go na gąbkę i w ten sposób myję resztę skóry. Po takim zabiegu jest ona świetnie oczyszczona, odświeżona i gładka. Konieczne jest jednak użycie porządnego balsamu, ale w później już ciało wygląda idealnie ;)


Ciekawa i zaskakująco przyjemna w użyciu jest forma w jakiej występuje Savon noir. Jest to gęsta pasta przypominająca miód, ale taki lekko skrystalizowany. Bardzo łatwo można go nałożyć na twarz czy ciało i nic nie spływa / spada, a jeśli wolimy konsystencje żelowe, to wystarczy go rozmieszać z wodą lub olejkiem i użyć w takiej formie.


Gorąco polecam, podobnie jak pozostałe 4 produkty, o których pisałam ostatnio. Dzięki Savon noir można doskonale oczyścić cerę i ciało oraz usunąć martwy naskórek, co skutkuje świeżą, czystą i zdrową, rozświetloną skórą. Zalecam jednak ostrożność, zwłaszcza przy pierwszym użyciu oraz zwracanie uwagi na skład. Im krótszy tym lepiej :)

Na koniec zostawiam linki do pozostałych postów z serii Moje TOP 5 kosmetyków naturalnych, a już jutro lub w czwartek zapraszam Was na rozdanie, w którym będzie można zgarnąć między innymi Savon Noir :)
część 1 - szampon w kostce
część 2 - olej kokosowy
część 4 - mydło Aleppo

A jakie jest Wasze zdanie o czarnym mydle? 
I jaki produkt / kosmetyk jest Waszym naturalnym ulubieńcem? Z chęcią poznam Wasze typy i może sama znajdę coś dla siebie :)