wtorek, 29 lipca 2014

Ulubieńcy LATA pielęgnacja

Dziś zapraszam Was na szybki post o produktach z szeroko pojmowanej pielęgnacji, które zrobiły na mnie największe wrażenie w ostatnich letnich miesiącach. Nie ma tu podstaw jak krem do twarzy czy pod oczy, bo obecnie sporo eksperymentuję i kilka kosmetyków doczeka się osobnego posta, dopiero po dokładnym zapoznaniu z nimi.

Zatem zaczynamy!


Szamponów Batiste używam od dawna, głównie do odświeżenia grzywki, ale prawdziwym odkryciem była wersja do włosów brązowych. Jest idealna! Nie zostawia szarego osadu, nie muszę go idealnie i długo wyczesywać, a to znacznie umila i przyspiesza użycie, zwłaszcza gdy zaraz wychodzę.

Drugim hitem lata są szampony w kostce Ma Provence, o których pisałam już tutaj. W zależności od wody mogę używać je same, albo z lekką odżywką i efekt po umyciu włosów jest fantastyczny. Włosy pięknie błyszczą, są lekkie, puszyste i nie ma problemów z rozczesywaniem. Poza tym są bardzo wygodne w podróży.

Dalej moje ulubione perfumy nie tylko na lato, ale teraz pasują mi najbardziej - Guerlain Aqua Allegoria w wersji Pampelune. Świeże, lekkie, ale z pazurem.

Do pielęgnacji ciała najbardziej lubię wszelkie gęste masła, które długo zostają na skórze, ale przy temperaturze powyżej 30 stopni nawet ja potrzebowałam czegoś lżejszego. Wybór padł na mleczko do ciała Le Petit Marseillais w wersji zielonej z olejem z migdałów. Dobrze nawilża, bardzo szybko się wchłania i pozostawia skórę gładką, ale jakby suchą, więc na lato jest idealne. Niestety nie jest bez wad, ale o tym innym razem ;)

Przedostatni ulubieniec to niebieski puder do włosów Essence. Już dawno nie używałam mojej ulubionej zmywalnej niebieskiej farby i zatęskniłam za kolorowym akcentem na końcówkach. Puder jest trochę trudniejszy, chociaż szybszy w użyciu i schodzi przy pierwszym myciu włosów, więc takie rozwiązanie najlepiej sprawdza się właśnie na wakacje. Efekt jest widoczny nawet na moich brązowych włosach.

Na koniec największy hit ostatnich miesięcy, czyli Loreal Casting Sunkiss. Jest to rozjaśniający żel do włosów, który działa jak odwrócona wersja balsamu brązującego do ciała. Za jego pomocą można w naturalny i kontrolowany sposób rozjaśnić włosy bez negatywnego wpływu na ich kondycję. Efekt jest przede wszystkim naturalny i przypomina ten, który uzyskujemy dzięki samemu słońcu latem. Post na jego temat już niebawem :)

A jakie są Wasze pielęgnacyjne hity lata? A może miałyście któryś z tych produktów i możecie się podzielić wrażeniami?

Tymczasem ja zaczynam się pakować, bo za 12 godzin ruszamy z powrotem do Francji, a walizka nadal pusta ;) 
Miłego dnia!

piątek, 25 lipca 2014

Ulubieńcy LATA niekosmetycznie

W ostatnim czasie blog został zdominowany przez wszelkie recenzje w takim stopniu, że sama potrzebowałam odmiany. Podczas jednego z rozdań zadałam Wam pytanie, o czym najbardziej lubicie czytać na blogach kosmetycznych i kilkakrotnie pojawiła się odpowiedź o ulubieńcach niekosmetycznych oraz mixach zdjęć, które prawdę mówiąc sama też lubię przeglądać, więc pomyślałam why not i przychodzę dziś do Was z takim trochę innym, mocno wakacyjnym postem. 
Jeśli jesteście zainteresowani, to zapraszam!
 
 
W tym roku moja wakacyjna szafa to przede wszystkim długie spódnice i krótkie koszulki, a zestaw na zdjęciach jest obecnie moim ulubionym. Kolory może niezbyt wakacyjne, ale sentyment wziął górę ;)
Moja podstawa latem (i nie tylko) to ciemne okulary. Im większe i ciemniejsze tym lepiej ;) Nie rozstaję się też z japonkami Birkinstock, które zamieniam jedynie na kolorowe sandały na koturnie. Natomiast w najcieplejsze dni oraz na plażę kapelusz - koniecznie kolorowy i z dużym rondem. 
W kwestii biżuterii bardzo skromnie - tylko kilka cieniutkich pierścionków noszonych w połowie palca, obecnie absolutne love.


W temacie jedzenia głównie zdrowo i sezonowo. Owoce, warzywa i jeszcze raz owoce! Moje odkrycia roku to karczochy i cukinia, poza tym ostra papryka, dużo sushi i krewetek. Totalną porażką okazały się natomiast kalmary... Niezmiennie uwielbiam też mleka smakowe Muellermilch oraz ich smoothie i owocowe buttermilch.
Najlepsze były jednak i nadal są śniadania na plaży, gdy temperatura nie przekracza 25 stopni i prawie nie ma ludzi.


Pozostając w zdrowym temacie wróciłam do biegania. Po długiej przerwie i wielu treningach siłowych moja kondycja i wytrzymałość znacznie się poprawiły i bez problemu wytrzymuję ponad 10km biegu. Najprzyjemniejsze to oczywiście te po 21, chwilę po zachodzie słońca, nad Renem. Mam nadzieję, że nie stracę zapału po powrocie do Francji, bo bieganie nad morzem może być tylko przyjemniejsze!





Teraz kilka mniej zdrowych, ale równie przyjemnych rzeczy! Przede wszystkim lody, duuużo lodów! Najlepsze to te z centrum Bonn, na które jadę wieczorem na rowerze, ale również te domowe dają radę, zwłaszcza truskawkowy sernik z Ben & Jerry's.
Nie może zabraknąć też kawy, ale koniecznie takiej mojej. Ciepła, ewentualnie schłodzona, na mleku i zawsze z syropami. Moi faworyci to karmel, wanilia i kokos bez względu na porę roku.
Totalny ulubieniec ostatnich dni, który zdominował wieczory przy czacie to nowa shisha! Poprzedniej potrzaskałam dzban podczas mycia już ponad rok temu, więc nowa jest w użyciu praktycznie codziennie, zwłaszcza z nowymi orzeźwiającymi tytoniami. 
Na koniec najświeższe odkrycie spożywcze jakim są herbaty Pfanner. Biała, czarna, zielona, czerwona i złota, a każda z nich bez wyjątku jest doskonała i świetnie się sprawdzają przy aktualnych wysokich temperaturach.


W temacie muzyki ulubieńców jest trzech.
Po pierwsze komercyjne niemieckie radio big.fm, zwłaszcza w czwartkowe wieczory zw względu na najlepszego DJ ever. 
Po drugie Antyradio, szczególnie po północy, gdy prawie do rana można posłuchać świetnego polskiego rocka. 
Punkt trzeci to jeden utwór, który skutecznie umila mi głównie bieganie i od kilku dni słucham go prawie non stop, a jest to zespół Cro i kawałek Traum, który możecie posłuchać tutaj.

Na koniec jeszcze trzy inne propozycje z youtube. Dwie pierwsze oglądam, gdy jeszcze nie chcę spać, a są to dwa zupełnie różne, ale równie ciekawe i intrygujące kanały SciFun i Ajgor Ignacy, oba podlinkowane w grafikach.

https://www.youtube.com/user/SciTeraz

https://www.youtube.com/channel/UCou-7WkSVQ-Bp3gAKIe32wA

Trzeci kanał natomiast już od dawna włączam do spania. W tej chwili chyba nic nie działa na mnie bardziej relaksująco i uspokajająco niż dźwięki gry, a do tego jeszcze ten głos! Niezawodne No cześć wystarczy - mmm I love! ;) a poniższa grafika przekieruje Was prosto do mojego ulubionego filmu :)
 
https://www.youtube.com/watch?v=9-C7BU_r7Ro&index=13&list=UUksiM1KzWTpKmP5aik1o7lA  

Co myślicie o takiej formie wpisów? Z pewnością nie będą pojawiać się one często, ale jeśli wyrazicie zainteresowanie, to może przygotuję kolejny wcześniej niż na jesień ;) 
W najbliższym czasie pojawią się także ulubieńcy bardziej tematyczni, czyli kosmetyczni z podziałem na kolorówkę i szeroko pojętą pielęgnację, ponieważ nie ma co ukrywać, trochę się tego uzbierało ;)

A tymczasem koniecznie napiszcie mi w komentarzach co jest Waszym niekosmetycznym hitem lata i jakie inne kanały na youtube Wy lubicie oglądać najbardziej :)

środa, 23 lipca 2014

Pastelove lakiery od Golden Rose

Od około roku w mojej kosmetyczce dominują lakiery marki Golden Rose. Uwielbiam je za wysoką jakość, niezłą trwałość, duży wybór kolorów i oczywiście cenę. Wielokrotnie też powtarzałam, że na moich paznokciach spisują się one o wiele lepiej niż lakiery Essie, a często wychodzące nowe kolekcje nie pozwalają mi znudzić się marką. Moją ulubioną serią lakierów od GR jest Rich Color czyli ta z szerokim pędzelkiem, jednak od niedawna równie dobrze pracuje mi się z linią podstawową, czyli Nail Lacquer i to z niej właśnie pokażę Wam dziś dwie nowe (?) propozycje kolorystyczne na lato.


Oba lakiery są bardzo do siebie podobne - lekko rozbielone, niby pastelowe, ale jednak kolor jest dość wyraźny. Błękit to kolor z numerem 363, a pistacja 361. Na paznokciach mam odżywkę, 3 cieniutkie warstwy koloru i mój obecny hit, czyli Essie good to go, o którym już niedługo pojawi się osobny post. Wszystkie zdjęcia zrobione zostały czwartego dnia! od aplikacji.


Same lakiery mają 12,5ml pojemności, wąski, ale wygodny pędzelek i cenę około 5zł. Zadowalająco kryją już po 2 normalnych warstwach i schną w granicach normy, ale ja i tak użyłam na nich wysuszacza. Trwałość z topem Essie jest niesamowita. Dopiero szóstego dnia pojawiły się starte końcówki i pęknięcia na powierzchni, jednak przy tym kolorze całość nadal świetnie wygląda :)


Koniecznie napiszcie jaki lakier w odcieniach mięty, błękitu i pistacji jest Waszym ulubionym i jakie kolory najczęściej goszczą na Waszych paznokciach latem :)

poniedziałek, 21 lipca 2014

No to się pogniewaliśmy - Ziaja różany płyn micelarny

Ostatnio na blogu zrobiło się słodko i chociaż całkiem mi to odpowiada, to jednak najwyższa pora troszkę ponarzekać, zwłaszcza, że jest na co ;)


Kilka dni temu rano sięgnęłam po resztkę Różanego płynu micelarnego z Ziaji i spotkała mnie bardzo nieprzyjemna niespodzianka w postaci podrażnienia i zaczerwienienia... Moja cera nie należy do wrażliwych (pomijając chwilowe kaprysy) i niestraszne jej wszelkie toniki czy kremy z kwasami, a tym bardziej produkty tak neutralne jak płyny micelarne.
Nie wiem co się stało, ale chwilę po przemyciu twarzy wacikiem wyskoczyły mi wielkie czerwone placki głównie w strefie T. Na szczęście nic nie piekło, nie szczypało i już jest ok, ale foch pozostał. Ok, prawdopodobnie to kwestia większej wrażliwości mojej skóry przy obecnej pielęgnacji, ale inne micele nie robią mi takiej krzywdy...


Poza tym prawdę mówiąc my od początku się nie polubiliśmy. Niby produkt był testowany pod kontrolą lekarzy okulistów, a po dostaniu się do oka piecze jak niewiele kosmetyków przed nim. Poza tym średnio sobie radził z demakijażem, o demakijażu oczu nie wspominając, ale o tym producent wprost nie wspomina, więc nie mam mu tego za złe. Co jeszcze? Pieni się, ale tak, że porządna piana utrzymuje się nawet w długo nieruszanej butelce patrzę na nią od 10 minut i ani drgnie, ale też podczas przecierania twarzy czuję, że próbuje i zaczyna się spienić na waciku. 

Jak dla mnie jest to zupełnie nietrafiony zakup, który w ogóle nie sprawdza się jako płyn micelarny, a jako tonik jest po prostu słaby. 

Jakie jest Wasze zdanie na temat miceli i toników z Ziaji?

sobota, 19 lipca 2014

Yves Saint Laurent Baby Doll Kiss & Blush 1 Fuchsia Desinvolte

Pogoda nas rozpieszcza (może nawet za bardzo), jest sobota, a wiele z Was ma nawet wakacje, więc jest to idealny moment na lekką i przyjemną prezentację jednego z moich najnowszych nabytków jakim jest  Baby doll marki YSL - my precious :)


Pełna nazwa to Yves Saint Laurent Baby Doll Kiss & Blush Lips & Cheeks a kolor, który Wam pokażę w dzisiejszym poście to numer 1 Fuchsia Desinvolte.


Produkt dostępny jest w perfumeriach w aż 12 kolorach wśród których znajdziemy zarówno odcienie delikatne jak i intensywne, a każdy z nich stworzony jest tak, że świetni się nadaje zarówno jako róż, jak i pomadka.


Tym razem muszę wspomnieć o opakowaniu, które jest piękne i przypomina buteleczkę lakieru do paznokci z długą złotą zakrętką. Również zewnętrzny złoty kartonik cieszy oko, a do tego zawiera wszystkie informacje o produkcie, wraz z sposobem aplikacji.
Pojemność 10ml.


Kolor na który zdecydowałam się jako pierwszy to intensywny róż, a właściwie moja ulubiona fuksja. To, co jest w nim niesamowite to przekornie delikatność. Nie to, żeby kolor nie był mocny, ale przy tym jest bardzo łagodny i świetnie się sprawdza z prawie każdym makijażem nie ryzykowałabym zestawienia z niebieskimi cieniami do powiek ;) Z jednej strony rzuca się w oczy, a z drugiej świetnie się dopasowuje i nie razi.

Aplikator ma kształt listka, z ruchomą kulką w środku. Chociaż na początku wydawał mi się wymuszony, to szybko go polubiłam i przede wszystkim doceniłam. Nabiera on idealną ilość produktu oraz pozwala na bardzo dokładną i precyzyjną aplikację produktu zwłaszcza na kontur ust. Muszę przyznać, że często używam różnych mocnych pomadek i nie wiem, czy to kwestia formuły czy aplikatora, ale jeszcze nigdy nie nakładało mi się tego typu kolorów równie łatwo. Równie prosta i przyjemna jest aplikacja na policzki - wystarczy zrobić nim kilka kropek i rozetrzeć. Samo blendowanie także nie przysparza najmniejszy problemów. Produkt bardzo łatwo stapia rozciera i stapia z cerą nie tworząc wyraźnych granic czy nierówności.


W kwestii trwałości i komfortu noszenia nie mam mu nic do zarzucenia w przypadku aplikacji jako róż - w niezmienionym stanie trwa aż do demakijażu. Niestety Baby Doll zastosowany na usta sprawuje się gorzej. Podkreśla suche skórki i lekko wysusza, więc przed aplikacją potrzebuję pomadkę nawilżającą, a po około 2 godzinach lusterka, żeby kontrolować zamiany i znikanie, a przede wszystkim zbieranie się na wewnętrznej linii ust. Pod tym względem czuję się zawiedziona, zwłaszcza biorąc pod uwagę cenę tego produktu - liczyłam, że trwałość będzie jego najmocniejszą stroną.


YSL Baby Doll nałożony na usta i w niewielkiej ilości na policzki
Trwałość odrobinę poprawia roztarcie go palcem, a w ciągu dnia poprawa bezbarwnym błyszczykiem / pomadką, ale idealnego sposobu jeszcze nie znalazłam i cały czas jest bezlitosny dla zaniedbanych, słabo nawilżonych ust. Bardzo lubię w nim natomiast to, jak ładnie komponuje się całość, czyli ta harmonia kolorów na policzku i ustach, chociaż jak możecie zauważyć, intensywność w obu przypadkach jest bardzo zróżnicowana.
Myślę, że najlepszym podsumowaniem jest fakt, że krótko po zakupie tego koloru marzyłam już o następnym, a teraz nawet jest mój, ale pokażę Wam go w osobnym poście.
Sam produkt mimo oczywistych wad bardzo przypadł mi do gustu i serdecznie Wam go polecam, zwłaszcza że kolory są piękne :)

A Waszym zdaniem - hot or not?

czwartek, 17 lipca 2014

Ochrona przeciwsłoneczna z La Roche - Posay

Nareście
Zbierałam się do tego postu od miesiąca, ale w końcu jest!
Zapraszam na prezentację moich ulubionych kremów do twarzy z wysokim filtrem od marki La Roche - Posay i od razu uprzedzam, że będą same zachwyty ;)


Wcześniej kremy z filtrem były dla mnie przykrą koniecznością. Zaciskałam zęby, smarowałam się 50tką i nie rozstawałam z pudrem matującym. Później przerzuciłam się na koreański krem BB z SPF35, ale ten świetnie się dopasowywał do odcienia skóry, co przy mojej bladej cerze i opalonym ciele wyglądało koszmarnie. Poza tym lubię podkłady i nie zamierzałam ograniczać się latem tylko do jednego produktu i tak wybrałam się we Francji do pobliskiej apteki, nie do końca przekonana czego chcę. Jako pierwszą intuicyjnie kupiłam wersję w tubce i przepadłam.
Oba kremy LRP mam w wersji anty - shine do cer tłustych i mieszanych.


Wersja w tubce, czyli Anthelios XL SPF 50+ to żel - krem o suchym wykończeniu, które ku mojemu zaskoczeniu rzeczywiście takie jest.
Jego formuła jest lekka i nietłusta, łatwo się rozprowadza na twarzy i po chwili jest na niej w ogóle nie wyczuwalny. Krem oczywiście bieli, ale mam wrażenie, że mniej niż inne produkty tego typu (na przykład Avene SPF50). Najfajniejsze jest w nim to, że świetnie nadaje się jako baza pod podkład, nie błyszczy się oraz nie tylko nie skraca trwałości makijażu, ale wyraźnie ją przedłuża! W przypadku zwykłych podkładów opóźnia błyszczenie strefy T o dobre 2 godziny, a w komplecie z Double Wear i pudrem CC od MAC niezmieniony wytrzymuje co najmniej 12 godzin i to w temperaturze bliskiej 30st.


Poza tym nie przesusza ani nie wzmaga przetłuszczania się cery i oczywiście nie zapycha. W kwestii niedoskonałości mam nawet wrażenie, że odrobinę pomaga im zapobiegać i ostatnio mogę sobie pozwolić na rzadsze używanie Effeclaru, a z moją cerą dalej nic złego się nie dzieje.


Po zachwycie nad Antheliosem XL uznałam że potrzebuję jeszcze coś lżejszego na jesień i gorszą pogodę, a tak naprawdę znalazłam pretekst, żeby wypróbować jego drugą wersję, która kusiła mnie głównie ze względu na opakowanie ;)


W przypadku Anthelios AC SPF30 suchą formę kremu - żelu zastąpił matowy fluid, który jest lżejszy, ale też nie do końca tak matujący jak jego brat XL. Jego formuła jest bardziej lejąca, jakby lekko silikonowa i nakłada się jeszcze łatwiej niż poprzednik.


Po nałożeniu na cerę również lekko zastyga, ale nie do suchego matu jak wersja XL, a zostawiając lekką warstwę jakby fluidu właśnie. W praktyce ułatwia to aplikację podkładu oraz sprawia, że cera wydaje się bardziej rozświetlona, nawet po użyciu pudru matującego. Dla mnie jest to plus i miły dodatek, ale dla fanek 100% matu może nie być najlepszym rozwiązaniem.


Wersja AC z SPF30 również nie skraca trwałości makijażu, ani nie wzmaga błyszczenia cery, ale niestety nie działa też tak pozytywnie jak jej poprzednik XL SPF50+. Porównując je dalej - bielenie AC jest mniejsze, a kwestie działania na cerę dokładnie takie same.

Różnica w konsystencji, po lewej AC

Na koniec najważniejsze, czyli ochrona przeciwsłoneczna, a ta jest na najwyższym poziomie. Oba kremy świetnie zabezpieczają przed promieniami słonecznymi, ich działanie jest długotrwałe i nie straszne im działanie wody, oczywiście w rozsądnej ilości. Filtr 50 kilkakrotnie sprawdzałam nad morzem, na basenie, czy spędzając cały dzień na ulicach Lazurowego Wybrzeża (temperatura powyżej 30 stopni i ani jednej chmury) i po każdym użyciu moja cera była równie blada i nie muśnięta słońcem jakbym spędziła cały dzień w domu.

Widać, że wersja AC bieli znacznie mniej, niż 50
Odkąd przerzuciłam się na filtry LRP ich aplikacja nie jest dla mnie tylko przykrym obowiązkiem, ale czuję, że robię dla mojej cery coś dobrego. Mój makijaż wygląda lepiej, przetłuszczanie i niedoskonałości może nie są wyeliminowane, ale opanowane na pewno, ochrona przeciwsłoneczna jest skuteczna, a używanie ich sprawia mi przyjemność, więc chętnie sięgam po nie codziennie rano, nawet jeśli nie wychodzę z domu.
Podsumowując jestem z nich bardzo zadowolona i z pewnością oba kupię ponownie - XL na lato, a AC na resztę roku.
Gorąco polecam oba te kremy, ale w wersjach zielonych do cer tłustych i mieszanych, ponieważ o tych do cer suchych słyszałam różne opinie.

Oba kremy mają pojemność 50ml, są dodatkowo zapakowane w kartonik z ulotką i za każdy z nich zapłaciłam 12€ w aptece.

A jakiego kremu z filtrem Wy używacie aktualnie i dlaczego ten?

środa, 16 lipca 2014

Kiko Cheeky Colour Creamy Blush 01

Dziś miał być post o moim cudownym kremie z filtrem, ale zdjęcia były i zniknęły, a w Niemczech ciągle pada, więc póki co nie ma nowych...  Dlatego też na pocieszenie jest coś optymistycznie kolorowego ;)

Zaczynamy! :)
Jakiś czas temu pokazywałam Wam pierwszy z moich nabytków z francuskiego salonu Kiko, jakim był ciasteczkowy lakier do paznokci. Tamten post możecie zobaczyć tutaj, a dziś pokażę Wam kolejny świetny produkt, jakim jest kremowy róż do policzków tejże marki.


Cała nazwa różu to Kiko Cheeky Colour Creamy Blush, a kolor na który się zdecydowałam to delikatny 01 peach. Poza nim dostępne są jeszcze 3 inne odcienie, które możecie zobaczyć na stronie producenta, czyli tutaj.


Jak zawsze produkt dostępny jest tylko w sklepie internetowym producenta i salonach Kiko poza granicami Polski, ale myślę, że wiele z Was odwiedzi je podczas tegorocznych wakacji, więc zaczynam kusić ;)
Jego cena to 6,90€, a pojemność 10g i z tego co widzę, dostępny jest w regularnej sprzedaży.


Prosty czarny kartonik skrywa w środku produkt w opakowaniu widocznie inspirowanym różami z kolekcji Guerlain. Niestety plastik nie jest najwyższej jakości, ale póki co wszystko działa bez najmniejszego problemu i widocznych śladów użytkowania. 


Pod przezroczystym odkręcanym wieczkiem skrywa się piękny wypukły kremowy róż w odcieniu trochę brzoskwiniowym, a trochę koralowym. Samo opakowanie jest niewielkie i takie słodkie ;)


Jeśli chodzi o aplikację, to możemy zarówno narysować nim linię na policzku, a potem rozetrzeć ją pędzlem lub palcami (co zrobiłam tylko do zdjęć) lub zwyczajnie moczyć w nim pędzel i w ten sposób nanosić na cerę. Drugi sposób jest o tyle lepszy, że nie ścieramy sobie podkładu, a do produktu wkrada się mniej kićków
Konsystencja różu jest bardzo gęsta i zbita, ale nie ma najmniejszych problemów podczas aplikacji. Równie łatwe i przyjemne są blendowanie i stopniowanie koloru. Jeżeli chodzi o współpracę z innymi kosmetykami, to Cheeky Colour najładniej łączy się z kremowymi brązerem czy rozświetlaczem dając najnaturalniejszy efekt, ale nie miałam też problemu łącząc go z kosmetykami suchymi. Poza tym tak samo dobrze spisywał się też zarówno z podkładem mineralnym jak i wszelkimi płynnymi. 
Oczywiście najlepiej wygląda goły, a po przypudrowaniu pozostaje śliczny subtelny kolor, jednak bez pełnego zdrowego blasku.

Swatche po nałożeniu z opakowania i największe zdjęcie po roztarciu

W kwestii trwałości jest różnie. W chwilę po nałożeniu kremowa konsystencja przechodzi w odrobinę pudrową i nieznacznie zastyga, dzięki czemu niedotykany lub przypudrowany wytrzymuje do demakijażu (oczywiście z odpowiednim podkładem). Jeśli go jednak nie przypudrujemy i mamy tendencję do dotykania twarzy, to wszystko zależy już tylko od bazy pod nim. Przed pisaniem postu nałożyłam go na czystą dłoń i regularnie pocieram, a on nadal jest, chociaż trochę stracił na intensywności ;)
Efekt końcowy natomiast bardzo mi się podoba. Jest subtelny i świeży, a do tego oczywiście naturalny. Ślicznie ożywia i odmładza cerę i myślę, że równie dobrze sprawdzi się z ciepłymi jak i zimnymi karnacjami, zwłaszcza latem.

U góry jedna cieniutka warstwa, dalej dołożony i porządnie roztarty. Efekt na zdjęciach wyszedł znacznie delikatniejszy, niż na żywo. W rzeczywistości jest bardziej widoczny, jak na dłoni :)

Prawdę mówiąc jest to mój pierwszy kremowy róż, który lubię i regularnie używam, a nawet mam ochotę na więcej ;)

Używacie róży w kremie? Jakie są Wasze ulubione?

poniedziałek, 14 lipca 2014

Long - lasting make up w wersji na lato

W poprzednim poście wspomniałam, że byłam przez tydzień w Polsce oraz, że  dużo się działo i to w wielu miejscach na raz, a do tego przez długi czas, co w połączeniu z wysokimi temperaturami wymagało makijażu, który byłby ze mną w niezmienionym stanie co najmniej od rana do wieczora, bez względu na to, jak intensywny był mój dzień. A te zdarzały się naprawdę długie i intensywne, nawet bardzo... ;)

W związku z tym dziś chciałabym Wam pokazać zestaw kosmetyków, które przetestowałam w najciekawszych warunkach i spokojnie mogę Wam je polecić jeśli potrzebujecie makijażu typu long - lasting.


Podstawą jest oczywiście cera. O ile latem chyba wszyscy wolimy lżejsze podkłady o nawilżającej formule, tak nie wyobrażam sobie lepszego produktu niż Double Wear z Estee Lauder, nawet gdy wokół panują żar i wysoka wilgotność. Nałożony Beauty Blenderem nie tworzy maski, a co najważniejsze szybko zastyga i bez problemu wytrzymuje co najmniej 12h. Ok, nie ma szans, żeby wytrzymał cały dzień, a potem jeszcze intensywną noc, ale już cały dzień lub całonocną imprezę jak najbardziej. Reszta mojego niezawodnego zestawu, to świetny korektor pod oczy również z linii EL oraz puder CC od MAC. Efekt - wyrównany koloryt, lekki mat, naturalność i długotrwałość.


Poza tym, że mój makijaż miał wytrzymać co najmniej cały dzień, chciałam też, żeby był w miarę prosty i wakacyjny - trochę jak na plażę czy do parku, a trochę jak na obiad na mieście czy spotkanie z dentystą ;) Z tego powodu oraz moich ogólnych upodobań, głównym punktem były wszelkie brązery: NYX do lekkiego podkreślenia kości policzkowych, Clarins do roztarcia, e.l.f. jako opalenizna oraz MAC dla odrobiny blasku na policzkach.


Na oczy oczywiście Color Tattoo jako najlepsza na świecie baza, biały liner Zoeva na dolną linię wodną, na powieki cienie Inglot w odcieniach pomarańczu i brązu i obowiązkowo czarna kreska linerem Maybelline. Nie wyobrażam sobie też lepszej maskary niż wodoodporny tusz z Misslyn. Nie dość, że pięknie podkreśla rzęsy, to jeszcze wytrzymuje do samego demakijażu, a czasami i dłużej i tylko dlatego nie używam jej na co dzień ;)


W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć szminki z mojej ulubionej serii Velvet Matte od Golden Rose. Na zdjęciach kolor 2, który sprawdza się idealnie, gdy potrzebuję czegoś naturalnego i neutralnego, a o fantastycznych trwałości czy pigmentacji już chyba nie muszę wspominać.

A tak prezentuje się całość :)

Miny muszą być ;)

I jeszcze jedno na koniec ;)
Tym razem bez emocji, tak też umiem! ;)
Cały post wyszedł raczej na luzie, ale może kogoś z Was zainteresował chociaż jeden z przedstawionych produktów, które gorąco polecam nie tylko na lato i do zadań specjalnych. Zabrakło tu tylko mojego kremu z filtrem, który również w niemałym stopniu wpłynął na poprawienie trwałości całego makijażu, ale jego pokażę Wam w kolejnym osobnym poście.

Na koniec chętnie poczytam jakie kosmetyki Wy widziałybyście w tym zestawie oraz czy chcecie poczytać więcej o którymś z tych, które przedstawiłam :)
i oczywiście życzę Wam udanego tygodnia!

niedziela, 13 lipca 2014

Wyniki rozdania

Witajcie po długiej przerwie!

Bardzo Was przepraszam za opóźnienie z wynikami losowania, ale ostatnio sporo się dzieje i to w wielu miejscach na raz, na czym najbardziej ucierpiał właśnie blog. Dlatego też!


Od razu przychodzę do Was z wynikami losowania, które tym razem polegało na wybraniu numerku oraz wyłonieniu odpowiadającej mu osoby :) Dzisiejszy szczęśliwy numerek to 4 (a podobno nikt nie wybiera tych z początku), któremu odpowiada 
Kosmetyczna Obsesja.

Serdecznie Ci gratuluję i już piszę do Ciebie maila, a pozostałym Osobom dziękuję za udział i zapraszam na kolejne rozdania ;)


W tak zwanym między czasie odwiedziłam też Polskę i mimo tego jak wiele się działo udało mi się odhaczyć niewielkie zakupy w miejscach, których za granicą brakuje mi najbardziej, czyli głównie salonach Inglot i Golden Rose. Poniżej zdobycze i mała zapowiedź tego, co pojawi się na blogu w najbliższym czasie, bo praktycznie każdy z tych produktów zasługuje na osobnego posta.

Na początek Golden Rose i kilka nowości - konturówki do oczu i ust, lakiery i cudowna szminka z nowej kolekcji Vision.


Dalej Inglot i małe uzupełnienie paletek, a także dałam się namówić na liner z kolekcji Noble Collection i zdecydowanie tego nie żałuję! Obecnie intensywnie go testuję i już mogę przyznać, że jest niesamowity, a więcej na ten temat już niebawem.
Nie skusiłam się natomiast na nowe brązery, chociaż wyglądały bardzo obiecująco, za to na pewno wrócę po matowy rozświetlacz z tej kolekcji ;)


Na koniec inne, czyli przede wszystkim pomadka z Celii w formie kredki, która ostatnio zyskała sporą popularność w sieci, a mnie już kusi wersja pomarańczowa ;) Udało mi się też dostać pomadkę z Alterry, która zawsze była wykupiona oraz uzupełniłam braki ulubionych chusteczek Cleanic, których w Niemczech niestety nie widziałam.


Na dziś to wszystko i biorę się za zrzucanie zdjęć do kolejnych postów, bo jest tego więcej niż trochę ;) 
Wam życzę miłej niedzieli, a Kosmetycznej Obsesji raz jeszcze gratuluję :)