niedziela, 30 listopada 2014

Zoeva Smoky Palette


No cześć! ;)

Ostatnio nie ma mnie za wiele w sieci, a wszystko przez zbliżający się wyjazd - 2 tygodnie w Niemczech, przed którym musiałam ogarnąć dom i akcję święta, a łatwo nie było ;) Tak czy inaczej jestem już praktycznie gotowa na Boże Narodzenie, a nawet sprawiłam sobie pierwszy prezent, jakim jest jedna z najnowszych palet cieni do powiek marki Zoeva, czyli Smoky.


Zacznę od tego, że ta paleta nie jest dla każdego. Niby można nią wykonać delikatny dzienny makijaż, ale nie takie jest jej przeznaczenie i myślę, że fanki delikatnych, naturalnych oczu nie wykorzystały by jej w pełni. Smoky to paleta dla fanek mocnych, ciemnych makijaży, również dziennych, jak ja.


Na początek - opakowanie, które jest solidne chociaż kartonowe, zamykane na magnes. Wewnątrz znajduje się 10 dużych podpisanych cieni o masie 1,5gr. 
Dostać ją można wyłącznie w sieci, w cenie 72 - 75zł. 


Większość cieni, bo aż 8 to maty, natomiast dwa pozostałe są perłowe. Wszystkie cienie są bardzo dobrze napigmentowane oraz świetnie się rozcierają i łączą ze sobą, tylko nieznacznie tracąc przy tym nasycenie. Konsystencja jest raczej sucha, ale mimo to praktycznie się nie osypują i bardzo łatwo przenoszą na powiekę. Świetne jest to, że kolor który uzyskujemy na powiece jest dokładnie taki, jak w opakowaniu, nawet bez bazy!



Nie mam również najmniejszych zastrzeżeń w kwestii ich trwałości, ale oczywiście nie używam ich inaczej, niż na bazę, ale u mnie bez niej żadne cienie nie wytrzymają dłużej, niż 3 godziny.

W świetle dziennym, cieniu, lampie i po porządnym tarciu mokrą chusteczką - zeszły tylko cienie bez bazy

Niewiele więcej mogę dodać. Ja ją absolutnie uwielbiam i bardzo się cieszę, że jest moja. Przeglądam też inne palety Zoeva i z pewnością zdecyduję się na kolejną ;) Gorąco polecam, ponieważ cienie są świetne i w niezłej cenie, biorąc pod uwagę ich ilość i jakość. Przy okazji muszę wspomnieć, że jest to już kolejny produkt marki Zoeva, który jest bardzo dobry i nie trafiłam jeszcze na nic gorszego jakościowo, a mam już ich pędzle, liner, szminkę czy bazę, a w planach kredki do oczu ;)

Na koniec makijaż wykonany wyłącznie tą paletą, na bazie Zoeva Eyeshadow Fix Long Wear Matte. W normalnym świetle kolory są mocniejsze i ciemniejsze, ale niestety patrząc za okno, nie sądzę, że szybko mogłabym zrobić zdjęcia bez mocnej lampy...

Zoeva Smoky Palette, cienie: Dust & Memories, Smoky Wishes  plus: Ashes Awake do przyciemnienia zewnętrznego kącika, Relieve the Moon pod łuk brwiowy, Sweet Smell do roztarcia, Soul Searching na środek powieki oraz Real Light jako kreska
na ustach Yves Saint Laurent Baby Doll Kiss & Blush w kolorze 8, Dla Kolegi ;)

Jak Wam się podoba ta propozycja? Skusiłyście się na którąś z tych palet? Koniecznie napiszcie jak się sprawuje :)

środa, 26 listopada 2014

Masło do ciała Green Pharmacy

Zapraszam Was dziś na recenzję świetnego masła do ciała polskiej firmy Green Pharmacy, które jest jednym z moich ulubieńców, zwłaszcza na lato, ale i teraz, jesienią radzi sobie bardzo dobrze :)


Masło dostępne jest w około 5 wersjach zapachowych, z których ja mam dwie - Olej arganowy i figi oraz Masło shea i zielona kawa. Dostępne są na pewno w Rossmannie w cenie około 12zł / 200ml


Na początek słowo o moich oczekiwaniach wobec produktów do ciała, a te są bardzo proste - nawilżenie i łatwa aplikacja. Z reguły wybieram produkty gęste, treściwe, które zostają na skórze długo po aplikacji, najlepiej nie za sprawą parafiny ;) Do tego wygodne opakowanie, które można zużyć do końca i nie trudzić się przy każdej aplikacji.


Opakowanie masła Green Pharmacy to mój ulubiony duży słoik. Wykonany jest z porządnego plastiku, a nakrętka dobrze współpracuje, dzięki czemu całość jest bardzo praktyczna i wygodna w użyciu - do samego końca (kolejna okazja do ponarzekania na balsam z pompką Neutrogeny lub bardziej gęsty Palmers w zwykłej butelce...).


Skład bardzo przyjemny, przede wszystkim bez parafiny, co jest chyba rzadkością w tej cenie. Zamiast tego jest masło shea i olejki.
Skład z wersji róża piżmowa i zielona herbata.
Skład: aqua, butyrospermum parkii (shea) butter, cyclopentasiloxane, cetearyl alcohol, ceteareth-20, ethylhexyl sterarate, C12-15 alkyl benzoate, glyceryl stearate, rosa moschata seed oil, camelia sinesis leaf extract, tocopheryl acetate, acrylates, parfum, triethanoloamine, phenoxyetanol, methylparaben, ethylparaben, propylparaben, butylparaben, linalool, hexyl cinnamal, geraniol, citronellois, limonene, eugenol, citral, CI 14720.


Konsystencja bardzo gęsta, typowo masłowa, ale dobrze się nabiera i rozprowadza na ciele. 
Zapach specyficzny, jakby ziołowy, delikatny, szybko znika i raczej nie przeszkadza, chociaż zachęcającym to go nazwać nie można ;)


A jak się sprawdza? Na szczęście bardzo dobrze. Masło dobrze nawilża, chociaż najbardziej pasuje na wiosnę / lato dla skór suchych i na cały rok dla normalnych. Jest to w dodatku takie prawdziwe nawilżenie, które bez problemu utrzymuje się do kolejnej aplikacji, a pomiędzy nimi skóra nie staje się przesuszona czy wrażliwa. Jak wspomniałam lubię, gdy balsam pozostawia warstwę na ciele, ale w nim fascynuje mnie to, że wchłania się do zera. Całkowicie i szybko wsiąka w skórę pozostawiając ją miękką, gładką i naturalną. Sama bardzo go lubię i już czeka w kolejce kolejne opakowanie (tak jakbym po drodze nie miała jeszcze 3 innych do wykończenia...) ;)

Moja ocena  5 dobry produkt, chociaż bez wow
gdzie 1- porażka, 6 - hit

Używałyście tego masła albo innych produktów Green Pharmacy? Koniecznie podzielcie się wrażeniami w komentarzach!

poniedziałek, 24 listopada 2014

Kiko Smart Lipstick 908 True Red

Szminki i inne pomadki pojawiają się ostatnio na blogu non stop, a jeśli nie macie dość, to na tym nie koniec! ;) Zatem tym razem bez zbędnych wstępów zapraszam Was na szybki post o jednym z wakacyjnych nabytków, czyli szmince marki Kiko w intensywnie czerwonym kolorze 908 True Red.


Z kwestii technicznych:
cena około 4€, dostępność salony Kiko (podobno niedługo też w Polsce!) i ich strona internetowa, pojemność 3,5g.


Opakowanie proste i klasyczne, wykonane z matowego plastiku sensownej jakości, przy zakupie dodatkowo zapakowane w czarny kartonik. 
Zapach słodki, jakby budyniowy, trochę podobny do szminek MAC, ale wydaje mi się delikatniejszy.


Konsystencja bardzo kremowa, delikatna. Pigmentacja bardzo wysoka - wystarczy lekkie pociągnięcie do pokrycia ust równym kolorem. W związku z powyższymi aplikacja to czysta przyjemność, chociaż trzeba uważać przy konturze. Wskazana jest konturówka, albo spore umiejętności ;)
Sam kolor to natomiast bardzo mocna po prostu czerwień, w lekko zimnej tonacji, która pięknie rozjaśnia zęby.


Wykończenie jest kremowe. Nie jest to typowy błysk, ale efekt jakby po balsamie do ust. Szminka w ogóle nie wysusza ust, ani nie podkreśla suchych skórek. 
Ostatni istotny punkt, to trwałość, a ta jest niestety tylko standardowa, czyli do 4 godzin bez jedzenia i picia. Jest to jednak niezły kompromis - pomadka jest bardzo kremowa i lekko nawilżająca, co dobrze wpływa na stan ust, jednak kosztem trwałości. 


Ogólnie szminka Kiko jest dobrym, chociaż nie powalającym produktem do ust w bardzo przyjemnej cenie i przepięknym kolorze. Polecam, jeśli lubicie takie wykończenie i nie oczekujecie wyjątkowej trwałości, a także jeśli szukacie ciekawych kolorów, bo tych w ofercie Kiko jest wiele :)

Lubicie czerwone szminki? Jaka jest Waszym numerem 1?

sobota, 22 listopada 2014

Wrocław, HoG, kosmetyczka na wyjazd and more ;)

No cześć! 

Jak Wam mija sobota? U mnie bardzo leniwie, dlatego też dzisiejszy post będzie trochę inny i tylko w połowie kosmetyczny ;)

Przepiękny Dworzec Główny

Zeszły weekend spędziłam we Wrocławiu, który mnie totalnie kupił! Jest cudowny i taki mój. Niestety niewiele zobaczyłam, dlatego też z pewnością jeszcze tam wrócę w najbliższym czasie. A zwiedziłam niewiele ze względu na główny cel wycieczki, jakim były targi w Hali Stulecia, czyli Hall of Games, które okazały się niesamowicie zajmujące ;)

Hala Stulecia i podstawa Iglicy + LOLowcy ;)

Sama impreza była nieźle zorganizowana, chociaż spodziewałam się wyższej frekwencji. Średnia wieku oczywiście <20 ;) Parafrazując słowa organizatorów:
Impreza skupiła najważniejszych producentów i dystrybutorów gier, sprzętu i akcesoriów związanych z szeroko rozumianą branżą gier. Hall of Games były to trzy dni prezentacji, turniejów gier i warsztatów, a także największy w naszym regionie zlot fanów gier planszowych. Na zwiedzających czekały liczne atrakcje – panele z udziałem najlepszych graczy i designerów gier oraz konkurs cosplay.



Zawodnicy SC2

Najlepsze było jednak to, że dostałam wejściówkę, która umożliwiła mi dostęp do backstage'u i zapasu red bulli ;)
Dzięki raz jeszcze! ;) 

I Casterzy SC2 Follow IndyStarCraft! ;)
Prawie udało mi się też zrobić sensowne selfie, ale tak wiem, zdecydowanie muszę poćwiczyć ;) i dowiedzieć się kto jest za mną hmm :D


Korzystając z okazji chciałam Wam pokazać moją sprawdzoną kosmetyczkę na krótkie wyjazdy - do tygodnia. Dodatkowo każdy z tych produktów jest niewielkich rozmiarów, poniżej 100ml, więc można je zabrać na pokład. Poza tym wszystkie świetnie się sprawdzają i gorąco je polecam.


Moje ulubione kosmetyczki na wyjazdy to bardzo pojemna YSL na pielęgnację - dodatek do zakupów w perfumerii, kosmetyczka z zestawu pędzli Zoeva na kolorówkę i opakowanie z pojedynczego pędzla na pędzle.


Patrząc na to zdjęcie wydaje mi się, że zabieram wszystkiego za dużo, ale w praktyce jest to absolutne minimum ;) I tak zawsze są ze mną podstawowe akcesoria: podróżna szczotka TT, szczoteczka do mycia twarzy Mia2 oraz do zębów Sonicare, papierowy pilniczek oraz chusteczka do okularów. Do demakijażu zabieram krem z Shiseido oraz płyn micelarny LRP, a do oczyszczania twarzy żel Babydream, który bardzo dobrze oczyszcza również ciało i włosy, ale niestety wysusza. Pielęgnacja cery to krem pod oczy Dermedic, miniatura kremu Lierac przeciw niedoskonałościom oraz niezły krem nawilżający LRP i oczywiście Carmex. Do włosów delikatny szampon Alverde i świetna odżywka Alterra, a do mycia ciała żel peelingujący Joanna, zamiast którego wystarcza Babydream. Poza tym pojemnik i płyn do soczewek, miniatura perfum, saszetki balsamu do ciała i zmywacz do paznokci w chusteczce oraz waciki i pasta do zębów, które nie załapały się do zdjęcia.


Z kolorówki podstawy i moi ulubieńcy, czyli: podkład Shiseido, korektor pod oczy Estee Lauder, puder mineralny MAC, a do konturowania brązer NYX oraz róż z Manhattanu. Do oczu kredka Kiko jako baza, paleta Sleek Garden of Eden, liner w pisaku od Loreal, kredka Max Factor na linię wodną oraz tusz do rzęs Misslyn. Na koniec błyszczyk Clarins na usta i kredka Catrice do brwi.


Z pędzli również podstawy i niezastąpieni ulubieńcy, czyli oczywiście Zoeva, a konkretnie od góry: 101 do pudru, 109 do konturowania i 126 do różu. Do oczu natomiast 234 do nakładania cienia na całą powiekę, również dolną, 220 do blendowania, 227 do praktycznie całego makijażu oka, ale głównie blendowania oraz 230 do dolnej powieki i wewnętrznego kącika oka.

Na koniec jeszcze moje małe zakupy z ostatniego tygodnia, w tym zdobycze z Rossmanna z promocji 1+1 na pierwszym zdjęciu. Poza tym chciałam Wam wspomnieć o zestawie syropów do kawy / drinków, które można dostać w Hebe w cenie około 16zł za 5 sztuk. Z jednej strony są bardzo fajne i przyjemnie odmieniają smak kawy, ale niestety nie czuję różnicy między poszczególnymi smakami. Po prostu są mało intensywne i trochę giną, więc nie planuję powrotu do nich.


Na koniec jeszcze ostatnie zdjęcie z Wrocławia - nie zaszalałam z ilością ;) Tymczasem uciekam czytać Wasze posty i przygotować coś na przyszły tydzień :) Miłego weekendu!


Pochwalcie się w komentarzach jak Wy spędzacie ponure jesienne wieczory i weekendy :)

czwartek, 20 listopada 2014

Golden Rose Velvet Matte część druga: 07 14 26

O tym, że absolutnie uwielbiam pomadki Golde Rose z serii Velvet Matte wspominam przy każdej możliwej okazji, dlatego też dziś zapraszam Was wyłącznie na prezentację moich najnowszych nabytków, czyli kolorów 07, 14 i 23.

Kolor 07, czyli jasny, raczej neutralny róż, bardzo uniwersalny jak 02, ale od niego jaśniejszy.


Odcień 14, to natomiast ciemniejsza wersja koloru 02, jeden z moich ulubionych. Z jednej strony ciemny, z drugiej nadal naturalny.


I odcień 26 czyli odpowiednik 07 z pomarańczowymi tonami. Liczyłam na odpowiedź na problem z tego postu - klik - ale niestety, nadal nic z tego ;)
a może macie pomysł na inny produkt w podobnym kolorze?


Niestety w serii Velvet Matte zdarzają się słabsze egzemplarze. Tym razem najsłabiej wypada kolor 26, który jest dość suchy, bardziej tępy i na ustach wypada mniej korzystnie i gładko niż reszta (podobnie jest z kolorem 04), ale i tak jest ok. Poza tym pomadki są świetne, trwałe i nie wysuszają moich ust, a wśród dostępnych 27 kolorów każdy bez wątpienia znajdzie coś dla siebie :)


Zainteresowanych większa dawką informacji odsyłam:
- tutaj, do pierwszego postu na ich temat, o mojej pierwszej Velvet Matte w kolorze 11,
- tutaj, do postu z prezentacją 6 pierwszych nabytków,
- i tutaj, do postu z ostatnim zakupem, czyli najciemniejszym odcieniem 23.
Bardzo się cieszę, że marka Golden Rose wypuściła niedawno 6 / 7 nowych kolorów i mam wielką nadzieję, że na tym nie koniec ;)
PS. Niedługo post z numerem 17 i kilkoma innymi szminkami, które niedawno wpadły mi do toaletki... ;)

Macie już swoich ulubieńców wśród szminek Golden Rose? A może nadal nie jesteście nimi zainteresowane? Chętnie poczytam, który kolor Wam się najbardziej podoba :)

poniedziałek, 17 listopada 2014

Chanel Vitalumiere Aqua

Wspominałam już, że ten rok był bardzo dobry pod kątem wyboru nowych podkładów i zdecydowana większość nowości szybko trafiła do ulubieńców. Niestety nie wszystkie wybory były aż tak trafne i dziś będzie o jednym z nich. 


Bohaterem dzisiejszego postu jest podkład marki Chanel - Vitalumiere Aqua Ultra light Skin Perfecting Makeup SPF 15 w kolorze na lato, czyli 30 Beige.
Dostępny jest on w szafach Chanel w drogeriach stacjonarnych, ale nie widzę go na ich stronach internetowych. Cena w niemieckim Douglas to 43€ za 30ml i 170zł w polskiej drogerii internetowej Dolce, 210zł wg wizaż. Opis producenta:
Nowy podkład stwarza iluzję drugiej skóry, jednocześnie maskując drobne niedoskonałości. Na twarzy podkład jest prawie niewyczuwalny. Naturalny efekt makijażu jest doskonale widoczny. Transparentny, dobrze kryjący, jednocześnie lekki, matowi cere, dodaje jej swieżosci. Formuła - woda w silikonie, bez czynników żelujących, daje błyskawiczne uczucie świeżości i komfortu. W kosmetyku zawarty został kompleks Radiance Light Diffusing Complex – innowacja marki Chanel, zainspirowana plazmowymi ekranami RGB (czerwony, zielony, niebieski). Otula on twarz niezwykle miękkim i bardzo korzystnym światłem. Pigmenty soft focus nowej generacji ujednolicają cerę, pigmenty świetlne interferencyjne czuwają nad odbiciem światła od skóry, powlekane pigmenty mineralne kontrolują wydzielanie potu i sebum. Pochodna alg brunatnych dla rewitalizacji skory, SPF 15 dla ochrony skory.


Zacznę od opakowania
Zewnętrzne to elegancki czarno - złoty kartonik, wewnątrz którego znajduje się mała plastikowa beżowa buteleczka z czarną nakrętką z logiem Chanel. Pompki nie ma, ale jest bardzo praktyczny dozownik - dzióbek, który pozwala na wyciśnięcie nawet najmniejszej ilości podkładu. Całość jest wykonana bardzo porządnie i trwale. Prawdę mówiąc to właśnie opakowanie przyciągnęło mnie do tego podkładu i wstrząsanie, ale o tym dalej ;)


Pierwszym plusem Vitalumiere jest jego konsystencja - bardzo lekka, kremowa. Po wyciśnięciu na dłoń nie spływa i wydaje się jakby wypełniony powietrzem. Podkład jest na bazie wody, przez co przed każdym użyciem należy go porządnie wstrząsnąć, żeby wymieszać poszczególne warstwy. I to jest druga kwestia, która mnie do niego przekonała - po prostu uwielbiam ten dźwięk i samą zabawę ;) Niestety przez tą lekkość i płynność podkład najlepiej nakłada się tylko dłoniami, bo pędzle czy Beauty Blender chłoną go w sporych ilościach. Mimo tej niedogodności (oczywiście dla wielu osób będzie to plus!) aplikacja jest bajecznie prosta i przyjemna. Podkład świetnie się rozprowadza i bez problemu można dołożyć kolejne warstwy w miejscach, które tego potrzebują.



Mieszane uczucia mam za to w kwestii koloru. Z jednej strony wielki plus dla producenta za gamę - jasne kolory są naprawdę jasne, a do tego dostępne są linie beżowa i różowa. Mój odcień to neutralna 30, która miała być idealna do lekkiej opalenizny. I w teorii jest, ale w praktyce hmm ;) Podkład świetnie dopasowuje się do cery, co w moim przypadku jest sporym problemem, ponieważ cały czas używam wysokich filtrów i twarz jest jaśniejsza od reszty ciała, co Chanel miał wyrównać, a podkreśla. No nic, w sumie to plus, prawda? 


Ogólnie podkład jest bardzo przyjemny w użyciu. Po aplikacji jest zupełnie niewyczuwalny - bardziej jak pielęgnacja, niż kolorówka.Wykończenie ma bardzo naturalne, niby mat, ale taki nie płaski, z delikatnym glow - jakby goła, dobrze nawilżona skóra. 
Dyskusyjną kwestią jest jego zapach. Niby delikatny, ale utrzymuje się dość długo. Na początku bardzo mi przeszkadzał, teraz już się przyzwyczaiłam i nawet zaczynam go lubić. 


Dużym minusem jest jednak słaba trwałość. Na mojej mieszanej cerze wytrzymuje około 3 godzin przy temperaturze powyżej 20 stopni i do 5 w okresie wiosna / jesień, a po tym czasie wymaga zmatowienia i najlepiej odświeżenia. Poza tym łatwo jest go też zetrzeć, na przykład przy przebieraniu się, czy dotykaniu skóry rękami. Wielka szkoda, bo miałam względem niego duże oczekiwania w okresie letnim. Wspomnę jednak, że ta wersja przeznaczona jest raczej dla cer suchych i normalnych, a dla tłustych i mieszanych powstał jego odpowiednik o nazwie Perfection Lumière Velvet, jednak w ogóle nie podobała mi się jego formuła i wykończenie. 


Na koniec krycie, które jest lekkie do średniego. Vitalumiere ładnie ujednolica kolor cery, zakrywa lekkie przebarwienia i zaczerwienienia, ale nie poradzi sobie z niczym większym. Cera po nim wygląda na wypoczętą i zdrową, ale warto mieć pod ręką korektor. Z tych względów myślę, że najlepiej sprawdzi się u cer suchych i normalnych oraz dojrzałych, które nie mają wiele do zakrycia. Dla reszty to miły gadżet, gdy potrzeba czegoś lekkiego i niezbyt trwałego. 

Lekko bielący filtr, sam podkład i gotowy makijaż

Czy polecam? Nie szczególnie, zwłaszcza ze względu na cenę, chociaż spróbować zawsze warto. Sama w sumie cieszę się, że go mam i bardzo go lubię, ale jest to raczej sentyment, niż uzasadniona opinia. 

Lubicie lekkie podkłady? Jaki jest Waszym ulubionym?
Przy okazji zauważyłam, że w tym poście pokazałam Wam już ostatni z moich podkładów, więc może jesteście zainteresowani małym podsumowaniem w stylu top 3 / 5? 

 

piątek, 14 listopada 2014

Kremy do stóp Balea

Pora wprowadzić odrobinę pielęgnacji w tym tygodniu! Najlepiej takiej porządnej i wartej polecenia, dlatego też dziś zapraszam Was na post o takiej jednej perełce i jej uzupełnieniu, czyli świetny zestawie do stóp od Balea.


Pierwszy produkt to krem z mocznikiem Balea Urea Fusscreme, który jest podstawowym punktem pielęgnacji stóp moich oraz mamy już od bardzo dawna. Krem zawiera 10% stężenie urea i jest po prostu świetny. Doskonale nawilża i odżywia, a przy regularnym stosowaniu sprawia, że stopy są dobrze nawilżone i miękkie


Konsystencja jest gęsta, treściwa i długo się wchłania, a czasami mam nawet wrażenie, że nie wchłania się do końca pozostawiając lekko tłusta powłokę na skórze. Z tego względu oraz mojego lenistwa używam go tylko na noc, najlepiej w komplecie ze skarpetkami. 


Drugi krem - Balea Schrunden Salbe - to produkt do zadań specjalnych. W jego przypadku stężenie mocznika wynosi aż 25%, a jak wiadomo:
Mocznik zastosowany w stężeniach powyżej 10% działa złuszczająco, reguluje rogowacenie naskórka, zmiękcza skórę oraz zwiększa przepuszczalność warstwy rogowej naskórka, dzięki czemu ułatwia wnikanie składników aktywnych w głębsze warstwy skóry.*


Ten krem polecany jest do stosowania głównie na miejsca szczególnie przesuszone i zrogowaciałe jak pięty, czy w moim przypadku śródstopie, jednak ponownie z lenistwa stosowałam go na całe stopy, zwykle nie codziennie. Efekt? Porządnie zmiękczona skóra przede wszystkim. Poza tym lekkie wygładzenie i odżywienie. Myślę, że stosowany dłużej i regularnie, ale miejscowo przyniósłby zdecydowanie lepszy efekt, jednak używany częściej na całe stopy powodował ich marszczenie jakbym dopiero co wyszła z długiej kąpieli. Mimo to byłam zadowolona z ogólnego efektu i na pewno jeszcze do niego wrócę.


Oba kremy dostępne są w drogeriach DM w cenie odpowiednio około 2 i 3€, ale wiem, że można je dostać także w polskich sklepach internetowych, jednak wtedy za wersję 10% trzeba zapłacić około 15zł. Dostępna jest również wersja 5% oraz równie dobry krem do rąk z tej serii. 

Gorąco polecam Wam obie wersje w zależności od Waszych potrze i oczekiwań, ale myślę, że nikt się na nich nie zawiedzie.

A jaki krem do stóp jest Waszym ulubieńcem?

* źródło BiochemiaUrody klik

środa, 12 listopada 2014

Celia Lips on Top w kolorze 1

Kontynuując schemat z ostatnich tygodni, dziś ponownie kolorówka. I znów produkt do ust, bo to one zdominowały moje zakupy kosmetyczne już jakiś czas temu i póki co, nic w tej kwestii się nie zmienia ;) Tym razem w dodatku pokażę Wam kredkę do ust marki Celia, czyli Lips on Top, o której post już był (o tutaj), ale jej kolor jest tak mój i idealny na ciepłą jesień, że dostała kolejną stronę na blogu.


Z kwestii technicznych nic się nie zmieniło, ale oczywiście przypomnę najważniejsze informacje, a na początek plusy:
- wygodna forma kredki i łatwa aplikacja
- dobra pigmentacja
- niezła trwałość - kilka godzin bez jedzenia
- ładne, półmatowe - półbłyszczące wykończenie ;)
- dostępne kolory - od nude do intensywnych
- cena - około 11zł


Niestety nie jest to produkt bez wad, a oto one:
- może lekko wysuszać usta, u mnie na poziomie Color Whisper z Maybelline
- słaba dostępność, głównie online
- kolory w wersji elektronicznej nijak mają się do rzeczywistych, co mocno utrudnia ich wybór w sklepach internetowych

Kolor dokładnie taki, jak na tym zdjęciu :)

Jeśli chodzi o kolor, to jest on jaśniejszy i bardziej pomarańczowy niż 2. Jest jasny, neutralny i moim zdaniem świetnie będzie pasował każdej karnacji, również ciemniejszym, ponieważ nie jest aż tak jasny. Odcień świetnie rozjaśnia twarz i dodaje świeżości makijażu, co bardzo podoba mi się zwłaszcza teraz, ciepłą jesienią, jako alternatywa dla ciemnych, głębokich kolorów. Na zdjęciach wychodzi dość różowo, ale w rzeczywistości wybijają z niego też pomarańczowe tony :)

a tutaj tej pomarańczki za bardzo nie widać, ale cii ;)

To, za co lubię te produkty najbardziej to ich uniwersalność i łatwość użycia, dzięki czemu sięgam po nie często i chętnie, zwłaszcza gdy nie wiem na co się zdecydować ;) 

A jak Wam podoba się ten kolor? A może same już macie jedną z tych kredek? Koniecznie podzielcie się wrażeniami! :)