... czyli puder do twarzy, który okazał się świetnym bronzerem.
W moim życiu nadszedł moment, w którym brązer od W7 ukazał nieprzyzwoitą część dna, z czym naturalnie wiązała się konieczność rozejrzenia się za godnym zastępcą. Nie to, że był zły, w sumie z chęcią bym do niego wróciła, gdyby nie ogrom innych możliwości, który okazał się przytłaczający! Ideału szukałam prawie pół roku analizując recenzje, porównania, oferty i kolory i za nic nie mogłam się zdecydować na ten jedyny. W efekcie ostateczny wybór był całkowicie spontaniczny i odpowiadała za niego wyłącznie intuicja, czego w ogóle nie żałuję!
Wybór padł na puder od Clarins, który zrobił na mnie najlepsze wrażenie podczas wizyty w perfumerii przede wszystkim kolorem. A ten - 03, jak przystało na puder do twarzy, jest zupełnie matowy i naturalny. Odcień ciepły, ale bez pomarańczu - jest jasny i zaskakująco dobrze napigmentowany, dzięki czemu dobrze widać go na cerze, a przy tym trudno przesadzić.
Poza kolorem urzekła mnie świetna konsystencja - dobrze zmielony puder, który w kontakcie z palcami jest prawie kremowy. Aksamitny, gładki, łatwo się nabiera na pędzel i nie osypuje.
Niemałą przyjemnością jest też aplikacja, która nie sprawia najmniejszych problemów. Używałam do niego wielu typów pędzli i nakładałam na różne podkłady i każdą opcję łączył wspólny mianownik jakim był świetny efekt. Puder Clarins nakłada się bardzo łatwo, a kolor można budować, jednak przede wszystkim świetnie się go rozciera. Doskonale współpracuje też z innymi kosmetykami jak pudry czy róże, a nałożony na kremowy brązer od Bourjois doskonale go utrwala i wzmacnia efekt.
Z kwestii mniej ważnych, ale jakże przyjemnych muszę wspomnieć o opakowaniu. Ogólnie stylistyka Clarins średnio do mnie przemawia, ale po otwarciu czerwonego pudełeczka byłam miło zaskoczona, bo moim oczom ukazało się minimalistyczne cudo.
Błyszcząca złota puderniczka z lusterkiem zapakowana była w intensywnie czerwony pokrowiec z weluru. Całość cieszy oko tak, że można zapomnieć jak źle taka gładkość reaguje na wszelkie odciski palców ;) Wysoka jakość samego opakowania oraz zamykania są oczywiste.
W opakowaniu mamy gąbeczkę oddzieloną od produktu plastikową nakładką, która nieźle sprawdziłaby się w przypadku poprawek w ciągu dnia, jeśli używamy produktu zgodnie z jego pierwotnym zastosowaniem. Codzienne używanie umila też zapach, który jest dla mnie delikatniejszą i miłą dla nosa wersją popularnych meteorytów. O ile zapach kulek jest dla mnie znacznie za mocny i przesadzony, tak w tym przypadku nie tylko mi nie przeszkadza, ale nawet zaczynam darzyć go sympatią.
To jeszcze sedno i wisienka na torcie, czyli efekt! a ten jak, nietrudno się domyślić, pasuje mi w 100%. Słowo klucz to oczywiście naturalność, której towarzyszy matowe, ale miękkie wykończenie. Nie mam też nic do zarzucenia trwałości. Produkt nie ściera się, a nawet nie traci koloru w ciągu dnia. Na koniec dodam, że z ciekawości zastosowałam go również w roli pudru i również w tej roli nie mam mu nic do zarzucenia.
Niestety za tą wielopłaszczyznową przyjemność trzeba zapłacić 35€, czyli około 140zł przy pojemności 10g, jednak dla mnie brązer jest jednym z produktów typu must have, więc w ogóle nie żałuję.
![]() |
Nałożony tylko pod kość |
Z pewnością nietrudno było zauważyć, jak zadowolona jestem z tego produktu oraz że w pełni spełnił moje oczekiwania. W tej chwili zupełnie straciłam zainteresowanie wszelkimi brązerami, również popularnymi TheBalm czy Benefit, które kusiły mnie do tej pory najbardziej.
Wam natomiast bardzo polecam ten kosmetyk oraz w przypadku poszukiwań idealnego brązera zainteresowanie pudrami dla ciemnych karnacji.
A jaki brązer jest Waszym ulubionym?
Miłego tygodnia!