środa, 27 lipca 2016

Smashbox Double Exposure Palette

No cześć!

Witam ponownie i zapraszam na małą historię na początek ;)
Lata 2014 / 2015 upłynął mi pod znakiem Zoeva i kosmetyków z wyższej półki. Był to początek mojej przygody z droższymi markami, głównie całkiem udanej. W ten sposób dopracowałam moją niezawodną bazę - od korektora i podkładu, po ulubione tusze czy pomadki. W związku z tym obecnie jestem bardzo wymagająca i sama nie do końca wiem, co jeszcze mogłabym chcieć. Często jestem rozczarowana, a jeszcze częściej zniechęcona już przed zakupem. Żeby kosmetyk naprawdę mnie na siebie nakręcił musi mieć w sobie to coś. Niestety w efekcie jeśli już coś mnie zainteresuje, to cena nie jest przyjemna, a wtedy chcę być pewna swojej decyzji i w efekcie większość zakupów sobie odpuszczam. Jednym z nielicznych które przeszły wstępną selekcję i który chodził za mną już od kilku miesięcy jest paleta cieni do powiek marki Smashbox Double Exposure Palette i to jej poświęcony jest ten post.


Opakowanie palety to bardzo solidny, masywny kartonik z lusterkiem, który mieści w sobie 14 cieni do powiek o łącznej masie 17g i znośny, a nawet całkiem przyjemny pędzelek.
Cena 225zł
Dostępność Sephora


To, co bardzo mi się podoba, to zaczerpnięty z pierwszej palety podział cieni na kolory ciepłe i zimne. Niestety tym razem brakuje mi rozdziału na maty i błysk. W palecie znalazły się 3 maty, 4 cienie satynowe i 7 błyszczących.


Dodatkowo producent zapewnia, że w rzeczywistości mamy tu 28 kolorów, ponieważ każdy z nich można używać na mokro. Rzeczywiście cienie świetnie się spisują nakładane mokrym pędzlem, ale czy aż tak się zmieniają, albo czy jest w tym coś wyjątkowego? No nie wiem ;)


 Same cienie są świetne jakościowo. Pigmentacja jest bardzo dobra, chociaż nie do końca to widać na swatchach i można ją stopniować. Kolory ładnie się rozcierają i łączą nie tracąc przy tym na intensywności. Z jednej strony wypada bardzo dobrze, z drugiej trochę jej brakuje do lepszych matów Zoeva. Nie uważam jednak tego jednoznacznie za minus - dzięki temu paleta jest bezpieczniejsza dla początkujących, a jeśli chcemy, to nie ma problemu z zbudowaniem nasycenia.


I tak po lewej stronie mamy 6 cieni w zimnej fioletowej tonacji, na środku neutralne biel i czerń, a po prawej stronie ciepłe miedziane brązy. Wszystkie odcienie ładnie się łączą i pozwalają na stworzenie wielu niesamowitych makijaży - zarówno delikatnych dziennych jak i mocnych wieczorowych.





Jakość palety jest bardzo wysoka, niezły jest nawet pędzelek. Do tej pory używam jej bardzo często i nie mam jej nic do zarzucenia. Cienie ładnie się blendują, a na bazie są dużo bardziej intensywne i trwałe.


 Jak widać górny rząd nie jest mocno widoczny, ale na bazie wygląda dużo lepiej.


 Podsumowując jestem z niej bardzo zadowolona. Kolory są absolutnie moje i świetnie się czuję zarówno w odcieniach zimnych jak i ciepłych. Bardzo mi się podoba w niej to, że pozwala stworzyć wiele różnych makijaży, dodatkowo cienie Silver i Quartz są pięknymi, ale dyskretnymi duochromami. Całość wypada bardzo dobrze i przyjemnie mi się z niej korzysta. Warto jednak zauważyć podobieństwo z moją ulubioną paletą Zoeva, czyli Smoky. Głębokie fiolety czy brązy pokrywają się, ale mimo wszystko cieszę się, że mam obie.

I kolejna część eksperymentów z podkładem, jak widać niezbyt udana...
Macie? Znacie? A może chociaż kusi? Postaram się wrzucić też bardziej dzienny makijaż ;)

środa, 20 lipca 2016

Sephora Maskara Outrageous Dramatic Volume

No cześć!

Dziś kolejna część moich odkryć z początku roku, tym razem krótko, o tuszu do rzęs marki Sephora, o nazwie równie ciekawej co szczoteczka - Outrageous Dramatic Volume Mascara w wersji mini. 


Zacznę od kilku szczegółów technicznych. 
Dostępność Sephora
Pojemność 2,5ml wersja mini
Cena 25zł wersja mini, 59zł pełna


Tusz ten absolutnie uwielbiam za to że świetnie:
- rozczesuje 
- wydłuża
- pogrubia
- nie skleja, chyba że tego chcemy i dołożymy n-warstwę
- niezmiennie się utrzymuje przez cały dzień
- bez problemów się zmywa.


Szczoteczka jest prosta, silikonowa, z bardzo krótkimi włoskami. Konsystencja tuszu jest kremowa i niezmienna już od prawie miesiąca. Maskara nie osypuje mi się w ciągu dnia, nie odbija, nie traci podkręcenia. Jej jedyna wada, to zerowa trwałość w kontakcie z wodą czy łzami. Wystarczy jedna i tusz spływa czarną kreską po całym policzku. Poza tym aktualnie jest moim absolutnym numerem jeden i chętnie kupię jej pełną wersję.

Wiem, że na zdjęciu efekt nie powala, ale tylko ona mi pozwala obecnie osiągnąć chociaż tyle, więc się chwalę ;)

Próbowałyście tą maskarę? Jaka jest Wasza ulubiona?

niedziela, 17 lipca 2016

M brush

No cześć!

Biorąc pod uwagę, jak bardzo kocham pędzle do makijażu i ile ich w sumie mam, to ciężko uwierzyć, że na blogu pojawiają się tak rzadko. Pora to zmienić, zwłaszcza, że większość z nich bardzo chciałabym Wam polecić. 
Dziś jednak pora na kilka słów o moich wszystkich 4 pędzlach M Brush by Maxineczka, z których o dwóch wspomniałam już w tym poście z odkryciami / ulubieńcami przełomu roku.


Do mojej kolekcji już w dniu premiery zakupiłam pędzle 02, 05 i 06. Największy - 01 był fantastycznym prezentem świąteczno / urodzinowo / dziękującym.  
Ta 4 jest dla mnie kompletem. Pozostałe już mnie (na szczęście dla konta oszczędnościowego) nie interesują ;)


M brush wykonane są ręcznie w Japonii, głównie z naturalnego, nieprzycinanego włosia. Do tego dochodzi pozłacana skuwka i czarny lakierowany trzonek i już przy pierwszym rzucie oka wiemy, za co zapłaciliśmy. A zapłacimy za nie nie mało, ale o tym czy warto napiszę zaraz, bo już teraz mogę zdradzić, że zależy to od modelu. 


Moją opinię na ich temat zacznę jednak od tego, co łączy całą kolekcję. Przede wszystkim wszystkie cieszą oko, również opakowaniem - przychodzą zapakowane w czarne tuby z złotymi tłoczeniami. Jednak to, co uważam za ich największy plus to nieprawdopodobnie miękkie i delikatne włosie. Mam wiele pędzli z włosia naturalnego i syntetycznego, ale żaden z nich nie jest równie przyjemny w dotyku jak te. Porównać je mogę jedynie z jajeczkiem Blush Brush od RT lub SS2 marki GlamBrush
Wszystkim też zdarzyło się stracić pojedyncze włoski, ale nie uważam tego za wadę. Minus natomiast dostają za wycierające się złote napisy na rączkach. 5 straciła daszek, a u 01 znika M. Szkoda, bo używam ich dopiero od miesiąca. Wszystkim też nieznacznie zabarwiło się włosie, ale teraz wygląda po prostu naturalniej.
A teraz poszczególne modele, w kolejności od ulubionego do meh ;)


01 - 179,90zł
Największy pędzel z kolekcji, głównie do pudru, równie dobrze się sprawdzi do brązera. Sama używam go wyłącznie do pudrów i nie mogę się nadziwić, jak łatwo przestawiłam się z ogromnego Powder brush RT, na coś tak małego, a jednak w ogóle nie tęsknię za większymi pędzlami. Głównie ze względu na jego miękkość ofc ;) Co więcej mogę o nim powiedzieć? Pędzel fantastycznie sprawdza się zarówno do wciskania jak i rozcierania pudru na całej twarzy, łącznie z trudno dostępnymi miejscami, na przykład pod oczami, czy przy nosie. Efekt jaki pozwala uzyskać jest bardzo naturalny, ale to też w dużej mierze zasługa pudrów, więc po prostu Gorąco go polecam! 


02 - 139,90zł
Jak ja mogłam się bez niego malować / żyć do tej pory? Uwielbiam! Idealny pędzel do konturowania. Cudownie rozciera, nie nabiera za dużo produktu, idealnie wpasowuje się pod kości policzkowe, ale nie sprawia też problemów przy większych obszarach, jak czoło, czy mniejszych jak nos. Byłby moim numerem jeden gdyby nie rozmiar i sentyment do poprzednika ;)


05 - 74,90zł
W jego przypadku mam mieszane uczucia. Z jednej strony sięgam po niego codziennie, a gdy jest w praniu i złapię za bardzo podobną Zoevę 228, to wiem, że z nim było lepiej, ale czy aż 2 razy w polskich złotówkach lepiej? Nie sądzę ;) Z jednej strony pędzel nieźle rozciera głównie zewnętrzne granice makijażu oka, ale z drugiej przez swoją delikatność robi to wolniej i słabiej niż Zoeva. Na jego korzyść przemawia wyłącznie delikatność. Moim zdaniem lepiej kupić dwa pędzle do oczu Zoevy niż ten jeden, ale cieszę się, że go mam i używam go praktycznie codziennie. 


06 - 69,90zł
W moim prywatnym rankingu czarna owca kolekcji. Z jednej strony założenie było świetne i teoretycznie wszystko powinno się udać, jednak ten kształt + bardzo delikatne włosie, nie sprawdzają się najlepiej. Oczywiście u mnie! Pędzel jest na tyle delikatny, a długość włosia podobna, że w efekcie muszę się sporo namęczyć, żeby najpierw nabrać odpowiednio dużą ilość cienia, później przenieść go równomiernie na powiekę, a na koniec w ogóle go rozetrzeć. W tym przypadku zdecydowanie wolę klasyczny 227 od Zoeva. Jest mniej delikatny i bardziej puszysty, dzięki czemu sprawdza się o wiele lepiej - lepiej rozciera, robi to szybciej i nigdy nie zdarzyły nam się plamy - if you know what I mean.

Uff! No to tyle! Ciekawe, czy komuś udało się przeczytać całość ;) Dla bardziej leniwych dorzucam ogólne polecam, chociaż głównie modele do twarzy. 

Skusiłyście się na któryś z tych pędzli? Jak sprawdzają się u Was?